Informacje

  • Wszystkie kilometry: 82353.99 km
  • Km w terenie: 1630.90 km (1.98%)
  • Czas na rowerze: 108d 23h 10m
  • Prędkość średnia: 20.38 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy waxmund.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>30km/h

Dystans całkowity:3696.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:117:58
Średnia prędkość:31.33 km/h
Maksymalna prędkość:80.49 km/h
Suma podjazdów:25596 m
Liczba aktywności:41
Średnio na aktywność:90.15 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Środa, 7 sierpnia 2013 Kategoria <100, >30km/h

Okolice Starachowic

Po 2,5 latach (sprawdziłem ;)) umawiania się, wreszcie udało nam się spotkać razem z Martink :)

Bardzo ładna trasa w większości po bocznych drogach, na całości dobry lub bardzo dobry asfalt, widoczki. Skwaru jeszcze z rana nie było, towarzystwo i tempo dobre, czego chcieć więcej? :) Przewyższeń też przyzwoita ilość wyszła ;)

Całą trasę gadamy jadąc obok siebie, zaliczamy też chyba najbardziej stromy podjazd w okolicy na Podgórze (koło Bodzentyna), gdzie trzyma długo koło 11-12%, a pod koniec 14-15%. Idzie się zmęczyć ;)

Mimo że trasa dość krótka, to i tak dwa postoje na tankowanie (mi się bidon jeden rozwalił i wylało się prawie wszystko...).

Dopiero na końcówce od Bodzentyna do Starachowic trochę mocniej przycisnęliśmy, tzn głównie Martink, bo ja tam w cieniu się chowałem raczej :D Ponoć średnia powyżej 30km/h musi być, żeby wstydu nie było ;)

A jutro atak na wschodnie gminne rubieże Świętokrzyskiego ;)

Trasa z grubsza, nie wiem na ile dobrze ją odwzorowałem:
-okolice-tst/?newly_saved=true#/z11/50.93722,21.07246/google_roadmap
Wtorek, 6 sierpnia 2013 Kategoria <100, >30km/h

Na szybko

Takie tam latanie z Brooksem Flyerem ;)

Tst - Lubienia - Pastwiska - Tychów Stary - Tst

Powrót z Tychów do Tst dość ciężki, bo się okazało że jadąc 'tam', jechałem z wiatrem ;) musiałem zdrowo pocisnąć, a i tak średnia odrobinę spadła.

500m ścianka trzymająca równo 8-10% tuż przed domem (ul. Moniuszki od zalewu Pasternik) którą co prawda bardzo dobrze znam, i tak mnie strasznie wykończyła ;)
Ledwo się na nią wtoczyłem jadąc te 12km/h (średnia 0,7km/h w dół :P)

Już się nie mogę doczekać aż mi nowa przerzutka przyjdzie, bo brakuje przełożeń na zjazdach...
  • DST 40.29km
  • Czas 01:14
  • VAVG 32.67km/h
  • VMAX 62.51km/h
  • Podjazdy 326m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 lutego 2013 Kategoria >100, >30km/h

na szybko z sakwami

Po pysznej (i dużej) porcji makaronu, wrzucam na siebie brudne ciuchy (już 4 dzień jazdy :P) i ruszam przed siebie :)

Najpierw jakieś 200m zjazdu ze Szczyrku w dół, dokręcałem na tyle, że się upociłem trochę :p

Całą trasę fajne hopki, w tym kilka 8% (średnie nachylenie 4%), ale wiatr dmucha z grubsza w plecy to jedzie się świetnie :)

Kolano praktycznie nie boli, biodra w ogóle, więc prawie całą trasę leżę sobie na lemondce cisnąc do przodu, i ścigając się okazyjnie z tirami :)

Kawałek za Sułkowicami zaczyna się śnieżyca. Mokro, okulary cały brudne, zimno... trzeba cisnąć do domu czym prędzej, a tu kolejna hopka na zakopiance [;

Cały przemoczony przebijam się przez Kraków, w którym wysiada VDO 2.0 (już 4 raz chyba w deszczu zwariowało), zatrzymując się na 104km i średniej 30,5km/h.
Eh, gdyby zawsze tak w plecy dmuchało jak dziś...

W Krakowie jak to w Krakowie. A tu jakieś czerwone światło, a tu lewym pasem autobus się wyprzedzi... Dzięki temu zawsze rozgrzany przyjeżdżam do domu [;

Całą trasę bez postoju ;p


Trasa:


Gpsies wyliczył 5 000m przewyższenia :D szaleństwo ;)
Niedziela, 11 listopada 2012 Kategoria <100, >30km/h, Po mieście

III Kryterium w wigilię Dnia Niepodległości




Moje pierwsze kryterium ;) Trochę mi Adam Ś. potłumaczył o co chodzi, więc z grubsza wiedziałem czego się spodziewać.

Organizacja przez DS Pigeon/ZŁo.

Zbędne gadanie:
Wg wymogów, wykręciłem lemondkę, z którą jeżdżę non-stop od dobrych 3 lat. Dziwnie rower bez niej wygląda... do tego kilka dni temu pozbyłem się przedniej przerzutki (wysiadła klamkomanetka), więc zostawiam łańcuch na stałe na środkowej (42z) tarczy. Wyregulowałem też wreszcie tylną przerzutkę i odkręciłem bagażnik :P
Niezły ścigant się zrobił nagle z tego roweru. Gdyby jeszcze mu nie brakowało 2 szprych w tylnym kole.... ;)

Rozgrzewam/rozciągam dość długo w domu kolana, które pobolewają po ostatniejPenetracji, i wkładam dodatkowo opaskę na lewe, które aż słychać jak chrobocze...

Dojeżdżam o tej 22:30 na miejsce, zapisuje się (szczęśliwa 13 [;), i montuje gustowny kartonowy numer startowy do roweru. Przy okazji załapuje się na zasponsorowanego redbula :p


Start:
ZŁo tłumaczy zasady:
Punktowane 5, 10, 15 i podwójnie 20 kółko. Odpowiednio 3, 2 i 1 punkt za pierwsze trzy miejsca.

Robimy wszyscy razem spokojnym tempem kółko zapoznawcze, i po chwili odpoczynku, pada hasło do startu.
Już na początku ludzie blokują drogę... :P zanim się w te spd'y powpinają schodzi chwila, ale i tak bardzo szybko idzie mocne tempo.

Dość szybko klaruje się grupka, z której powoli odpadają kolejne osoby. Pierwsze 5 kółek mieliśmy chyba najlepsze tempo.
Trochę źle rozegrałem sprawę atakując za szybko na 5 kółku, przez co brakło siły na sprint na końcu (szczególnie że utrudniła go szalejąca przerzutka :p), i docieram na linię punktową jako trzeci ze sporą stratą do duetu który wygrał.

+1 punkt dla mnie.

Zadyszani, mocno zwalniamy i odpoczywamy po sprincie praktycznie całe 6 kółko. W międzyczasie dogania nas reszta ekipy, i razem (jakieś 6 chłopa) toczymy się dalej.


(to niebieskie to ja)

Na linii mety/punktowej, za każdym razem mocno zagrzewa nas do boju spora ekipa dopingująca (WIELKIE DZIĘKI!). Szybko zlatuje dystans do 10 kółka, i znów tempo znacznie wzrasta. Nauczony poprzednim punktowym kółkiem, wyczekuje na 'mój' moment, tj prosta + zjazd + ronda :)

Na każdym kółku, jestem wyraźnie szybszy od reszty na tym odcinku, robiąc na nim przewagę lub nadrabiając stratę. Wysuwam się na czoło na prostej i po zjeździe, na wyjściu z pierwszego ronda zaczynam sprint do mety.
Udaje się. Łapię 3 punkty ze sporą przewagą nad goniącymi mnie kolegami.

+3 punkty dla mnie

Zadyszałem się na maksa. Oddechu nie mogę uspokoić całe kolejne kółko.
Kółka lecą, ja cały czas reguluje w trakcie jazdy tylną przerzutkę, która strasznie szaleje i wybija mnie z rytmu jazdy. Niezbyt dobrze mi wyszła ta regulacja tuż przed wyścigiem...

Na kilku zakrętach (na całej trasie) zahaczam pedałem o asfalt (raz bym wpadł przez to na kolegę...). Zaczynam już tutaj całkowicie skracać jeden ostry zakręt, na którym zupełnie nie widać czy jedzie coś z naprzeciwka.

Cały czas obstawiający rondo Adam Ś. zagrzewa do walki.

Dojeżdżamy do 15 kółka, i znów powtarza się sytuacja z 10. Dokręcam na zjeździe i sprint do końca. Wygrywam ze sporawą przewagą.

+3 punkty dla mnie

16 na spokojnie, i na 17 zaczyna się urywać kolega na szosie. Jedzie te kilkadziesiąt metrów przed nami. Zakładam że go dopadniemy nasza grupką, więc nie ma co się za nim szarpać.


jest i dzwonek [;

Na 19 już jesteśmy razem (dopadłem dziada na zjeździe [;), do tego kolega w ciuchach CCC (Wiciu) ciśnie od kilku kółek na zjazdach razem ze mną. Na spokojnie przejeżdżam linię jako ~ostatni w grupce.

Jest dzwonek od ZŁa, zapowiadający ostatnie - podwójnie punktowane - kółko, i od początku tempo mocno w górę. Na podjeździe wyskakuje z ostatniej pozycji na trzecią, i tradycyjnie na zjeździe robię swoje zaczynając cisnąc do mety.

Idzie nieźle, ale na końcowych ~50m wyprzedził mnie i Wiciu, i cały czas mocno cisnący Miś na pomarańczowym ostrym kole.

Miś wpada na linię mając ~2m przewagi, a Wiciu może ze 40cm.... [;

+ 2 punkty dla mnie.

Mocno rozpędzeni, robimy jeszcze we dwóch kółko rozjazdowe połączone z gadką.

Meta:
Łącznie zdobywam 9 punktów, Wiciu (CCC) 8 punktów, Miś na ostrym kole 13 punktów... [; zajmuję 2 miejsce ogólnie, i pierwsze na szosie.


trochę nie po kolei sobie stanęliśmy... :p

W nagrodę dostajemy spray'e, na których wykorzystanie mam nadzieję, że się kiedyś umówimy :p bo zbytnio pomysłu na ten spray jeszcze nie mam [; Może jakiś streetart? :P

Gdyby nie ta moja tylna przerzutka, która ciągle mi utrudniała życie, może by się udało... ;) a może i nie :p można pogdybać.
Tempo szybkie, ale poza sprintem na punktowanych kółkach, spokojnie moglibyśmy mocniej dokręcać na trasie.

Do tego nadal nie wiem, jaka była optymalna ścieżka wyjazdu z 1. ronda na drugie :p można było albo dwa razy przez bruk przejechać najkrótszą linią, albo minimalnie dłużej ale po asfalcie :p
Tradycyjnie mój brak spd'ów/nosków wywołał kilka razy zdziwienie, i nie obyło się też bez ględzenia na mocną tylną lampkę :p muszę na ścigania jednak jakąś gorszą brać...

Wrażenia z wpadania przy ~50km/h na rondo bezcenne [;

Było jak zwykle (no dobra, czwarty raz byłem dopiero :p) zajebiście! Obyśmy się częściej spotykali [;


Dzięki za organizację, dobre towarzystwo (a niektórych nawet lepsze ;)), doping, obstawianie skrzyżowań (na których swoją drogą ze dwa razy trzeba było trochę zaszaleć), i fotki które mam nadzieję wkrótce się pojawią :)
I chłopakom za fajne ściganie [;

Gratulacje dla Misia za objechanie nas wszystkich! :)


Galeria:
https://picasaweb.google.com/zenek.maratony/NocneKryterium10112012?noredirect=1


Trasa:




A jak komuś się nudzi, zawsze można jeszcze zahaczyć o:
http://www.wyprawyrowerem.yoyo.pl/
(jak już się powyłącza te wszystkie reklamy, to nawet coś widać :p)
  • DST 39.60km
  • Czas 01:08
  • VAVG 34.94km/h
  • VMAX 53.33km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 320m
  • Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 października 2012 Kategoria <100, >30km/h, Po mieście

Przelecimy Całe Miasto! - 1 miejsce ;)



Po wczorajszej imprezie, obudziłem się dziś o 16 z kacem (tragedia, cały dzień zmarnowany...)
Ogarnąłem się, zjadłem śniadanie, i cóż, trzeba było jechać na alleya, skoro się człowiek zadeklarował ;)

Zakładałem spokojne tempo, aby dojechać do mety. Zresztą jeszcze trochę chory i na kacu, to cóż się miałem porywać na ciśnięcie... Tradycyjnie po haśle 'start' założenia poszły w piach, i cisnąłem ile wlezie ;)

Start z pod głównej bramy Huty, więc na rozgrzanie jakieś 14km z pod domu mi wyszło. Tradycyjnie, jak chyba każdy alley, zaczęliśmy ściganie z ~30 minutowym opóźnieniem ;)

Najpierw krótki bieg do rowerów, i na początku już wciskam się pod autobus ;) Nie miałem oczywiście pojęcia gdzie mamy dojechać (pętla tramwajowa na Widoku), więc siedzę grzecznie na kole koledze który prowadzi.

Po kilkusetmetrach szybkie przetasowanie, i już we dwóch, razem z Adamem S. lecimy jako pierwsi. Jedziemy na dość długich zmianach, przy czym puszczam Adama przodem na bardziej skomplikowanych logistycznie odcinkach, żebyśmy się nie pogubili.

Jeszcze przed Rondem Mogilskim zgubiliśmy z oczu migające za nami lampki. Na rondzie - tak samo jak na wielu innych skrzyżowaniach - poszaleliśmy wciskając się na czerwonym między 4 pasy nadciągających samochodów ;)

Sprawnie docieramy do pętli, gdzie po chwili znajdujemy oczekującą na nas Olę. Robi piękny podpis (czarny krzyżyk w kółku :P) na naszych manifestach (kawałek czystej kartki), i poinstruowani o kolejnym punkcie ruszamy dalej. Znowu na drugi koniec miasta...

Kolejne skrzyżowania, kolejne wyprzedzanie samochodów, kilka niebezpiecznych sytuacji, trochę się za autobusem powoziliśmy... Adam dwa razy przeliczył się z siłami próbując wyprzedzić busa/autobus, za którym ja grzecznie się chowałem by po chwili uciec wraz z busem przed opadniętym z sił kolegą... przy Tesco na Wielickiej poczekałem na kolegę po raz drugi po takim incydencie, i razem sprawnie dotarliśmy na metę, tj róg Wielickiej i Rydgiera. Zajmujemy ex equo pierwsze miejsce :)
Bidon już pusty, więc meta wymierzona w sam raz :) choć sił to miałem jeszcze sporo. Pod koniec tempo nam się ustabilizowało, i jechało się bardzo dobrze.

Średnia z jazdy około 36km/h, więc jak na jazdę około 29km po mieście to szał :) Zatrzymało nas tylko jedno skrzyżowanie i to na kilka sekund, więc jest nieźle :p Na większości skrzyżowań nawet nie hamowaliśmy... Dobrze się zgrywaliśmy wpadając na czerwonym, i mijając samochody z obu stron ;)

Zakończenie pod MCdonaldsem na rynku. Dostaliśmy za pierwsze miejsca całkiem fajnego t-shirta/bluzkę :p

Oby do następnego! Mam nadzieję, że równie szybkiego ;)


Prawe biodro nadal mocno boli :/ trzeba będzie chyba jednak odpuścić rower na jakiś czas... do tego okazało się, że stery mi się prawdopodobnie sypią...


Tytuł imprezy bardzo do niej pasował, co widać po trasie:



Środa, 12 września 2012 Kategoria >100, >30km/h

Infrasettimanale Classico - w deszczu i z przygodami :p

Trochę zbędnego paplania:

Z rana co nieco po mieście, też dość szybko...

Od BBTouru minęło już 2 tyg. Poczułem się lepiej, więc chciałem się przejechać dłuższy dystans, a tu mi IC w oczy wpadło (IC, czyli cotygodniowa ustawka, z ponoć czołówką polskich amatorów :p). Czemu nie. Ktoś ostatni musi dojechać :)

O 17 ruszam na Błonia na miejsce spotkania. Cisnę oczywiście ile wlezie, bo jestem spóźniony. Wpadam jeszcze na chwilę do Ando, żeby napompować kółka, a na alejach trafiam na czerwone. Ruszam szybko wzdłuż drogi po chodniku żeby czasu nie tracić a tu nagle metr przede mną wyrasta jakieś dziewcze...
Ostro po hamulcach, ale na tak krótkim odcinku wiele się wyhamować nie da, więc wpadam trochę w dziewczynę... lecę przez kierownicę, ale pechowo nie ląduje na dziewczynie, tylko zaliczam beton... Zbieram się szybko i zaczynam przepraszać, ale szczęśliwie dziewuchę tak naprawdę lekko zahaczyłem i nic jej się nie stało. U mnie za to wygięta klamkomanetka (udało się naprostować :p który to już raz...) i lekkie stłuczenia. Ufff, dobrze, że nie ma powtórki z zeszłego roku, kiedy to też we wrześniu zaliczyłem głupią glebę, która się w szpitalu skończyła...


Ok, dojeżdżam trochę obolały na Błonia gdzie dopiero puszcza mnie powypadkowy szok i trochę się trzęsę :) Czekamy kilka minut i sporą grupką ruszamy tempem trochę ponad 30km/h w stronę Kryspinowa gdzie mamy się wszyscy zebrać.
Na jednym z odcinków wyprzedza nas jakaś małą ciężarówka mijając się z nami i z samochodem z naprzeciwka na gazetę... akurat cisnęliśmy prawie 40km/h, a gość i tak głupi, i poczekać chwilę nie mógł. Cóż poradzić :p

W Kryspinowie spotykam jedyną znaną mi w towarzystwie twarz, tj Robina paradującego w stroju CCC. Cwaniaczek ;)

Start:

Postaliśmy kilka minut i pada hasło do startu. Jedziemy nad wyraz spokojnie. Jakieś pogaduchy, jest fajnie, turystycznie, tak jak planowałem :) Z przodu czołówka coś tam już wyszarpała, i ~3 gości trochę uciekło. Z peletonu urywa się jeden żeby ich gonić. Później drugi, trzeci... w końcu wszyscy ruszyli, i tempo poszło na ponad 50km/h na prostym. To by było na tyle jeśli chodzi o spokojną jazdę :p

Zaczyna się podjazd, na którym ku mojemu zaskoczeniu dobrze mi idzie. Trzymam się przy czołówce, jedziemy w ~6, i nawet mam jeszcze trochę zapasu sił. A tu nagle pyk, i po kolanie :) Po chwili drugie pyk, i po ścięgnie achillesa... :p
Zwalniam drastycznie dając się dogonić kolejnym kolarzom, w tym m.in. Robinowi. Zaczyna padać, jadę sam. Trasy nie znam, więc czekam chwilę na kogoś, i we dwóch jedziemy sobie spokojnie przez kolejne kałuże :)

Mokrzy doszczętnie, jedziemy koło siebie ucinając sobie pogawędki i tym sposobem przewalamy się przez kolejne dwa podjazdy. Na końcówce trasy doganiamy jakiegoś marudera, a kilka kilometrów przed metą dopada nas czołówka, która jechała dłuższą trasę.
Siadamy im na kole, nawet da się za nimi jechać :) Na finiszu podkręcają tempo na tyle, że przy 56km/h na prostej ich nie dochodzę :p

Na koniec rozlosowanie nagród - wylosowałem bilety do Kina pod Baranami na Line of Sight (film o kurierach rowerowych), na który to rezerwowałem bilety, ale rezerwacji nie przypilnowałem i przepadła, a miejsc od dawna już nie ma... fajnie ;)
Oddaje wejściówki żeby ich nie przemoczyć Robinowi (którego najpierw wylosowali, ale mu termin nie pasował więc było kolejne losowanie :p) i ruszamy znów niezłym tempem do Krakowa.
Jeden z mijanych rowerzystów dogania naszą trójkę. Okazuje się że to forumowy PawełG :) Ciśnie zdrowo razem z nami na góralu z sakwą :p

W Krakowie szukam jeszcze kluczy (cały przemoczony i brudny, ubrany w kamizelkę odblaskową pytam o nie w Teatrze Stu :P), które byłem przekonany że zgubiłem przy potrąceniu dziewuchy, ale szczęśliwie okazuje się, że ich w ogóle nie wziąłem :)

Niestety kontuzje jeszcze nie zaleczone... trzeba będzie jeszcze pewnie kilka tygodni czekać, zanim znowu będzie można cisnąć...

Byłem jedynym bez SPD'ów, bez kasku i z Brooksem Flyerem, który do szosówki pasuje jak pięść do nosa :)

Co ciekawe bolały mnie biodra... czyżby przez Brooksa?

Trasa (baterie w GPSie padły :p):


VDO 2.0, które w ścianie deszczu na BBTourze wysiadło, tym razem bez problemu, choć deszcz nas nie oszczędzał...
Sobota, 16 czerwca 2012 Kategoria >200, >30km/h, >400km, Rekordy i hardkory

III Slaski Maraton Rowerowy 24h

Edit: jeśli Raptor wrzucił sumarycznie dwa wyjazdu w jednym dniu, to ja nie wrzucę? ;)


Muzyczka :p

Przed startem:
W zeszłym roku pierwszy raz pobiłem 300km. Wystartowałem też 1. raz na zawodach kolarskich, właśnie na II Śląskim Maratonie 24h, na którym o dziwo zająłem drugie miejsce na 450km. Później był Ironman Triathlon, BB-Tour... A że ta impreza mi się podobała, więc postanowiłem i w tym roku wystartować, i spróbować swoich sił ;)
Na maraton zapisałem się jeszcze przed wyprowadzką z Krakowa, skąd miałem dość blisko... ;p

W piątek wstaje pół godziny za późno (miałem jeszcze iść do fryzjera bo czwartkowym strzyżeniu przez M. ;D) więc w pośpiechu pakuje manatki i lecę w lekkiej mżawce na pociąg.
Spotykam się tam razem z Offensive_Tomato i bez problemowo dojeżdżamy do Rybnika. Niestety muszę dokupić bilet na rower, babka w kasie pomimo dopytywania (z jej strony), takowego biletu mi nie wydała -..-

W pociągu jedzie z nami dziewczę z MTB, z tego co wyłapałem to też na jakiś maraton. Za to Pani siedząca dobre kilka rzędów za mną musiała słyszeć sporo lepiej, bo aż podeszła do dziewczyny i gościa który ją zagadał i poprosiła o zamknięcie drzwi bo 'wszyscy słyszą o czym rozmawiają a nie każdy jest zainteresowany' ;)

W Rybniku jedziemy trochę naokoło żeby pozaliczać kilka gmin i na naszej kwaterze jesteśmy koło 15. Zakupy, jedzenie, zapisy.

Próbuję do tego ustawić swoją przednią przerzutkę (wczoraj zmieniałem środkową tarczę na biopace). Niestety jajowaty blaty + jajowata średnia tarcza to już za dużo, do tego przerzutka nie jest na obejmę więc jej regulacja jest bardzo ograniczona. Po rozmowie z WujkiemG, który mówi że z blatu (55 zębów!) to on nie zamierza zrzucać, zastanawiam się, czy nie ściągnąć całkiem przerzutki i ustawić blatu na stałe... Jednak mam jeszcze resztki rozsądku i decyduje, że jutro będę jechał bez blatu, a będę miał za to do wyboru średnią (42z) i małą (30z) tarczę ;)

Zjeżdża się powoli reszta naszej ekipy noclegowej, tj: Yoshko, WujekG, Vagabond który przejechał tego dnia 160km, Endriunh, Marek Dembowski, BigMuthaBiker oraz Ttin.

Na odprawie nie dowiadujemy się praktycznie niczego poza tym, że na drodze w newralgicznych punktach są strzałki wskazujące kierunek jazdy. Na całej trasie, aż 1 raz udało mi się taką strzałkę spostrzec ;)

Wieczorem oglądamy znowu kawałek meczu, i po ostatnich przygotowaniach, sporej dawce śmiechu i w moim przypadku piwie na sen kładziemy się jakoś przed północą spać.







Z rana:
Budziki dzwonią od 6 rano, 6:30 zwlekam się z łoża. Zjadam pół paczki makaronu z wczorajszym sosem (cebula usmażona na wodzie i inne 'smaczki' :P), i jakieś 15min przed startem docieram na miejsce.



Szczęśliwie znajduje pompkę którą dobijam koła do tych 8 atm, i wyczekuję na start.
Zamieniam kilka słów ze znajomymi twarzami, kilka innych jedynie widzę w tłumie. Znajduję m.in.: Monikę, Jedrisa, Funia, Tadzika oraz kilka osób spoza bikestats.

Nasze Forum było reprezentowane przez 9 osób, poza wymienionymi wcześniej (na noclegu - poza WujkiemG :P) był jeszcze Ricardo, Szczepan oraz Bix.

Start:

Trasa składa się z 3 pętli po 75km (Radlin - Wisła i z powrotem tą samą drogą). Najpierw 25km po pagórkach, później 25km płasko, i na koniec 25km lekko pod górę.


Zakładam moje jakże gustowne białe okulary i startuje w pierwszej, bardzo mocnej grupie. Jedzie w niej m.in. Raptor, Kurier oraz Roman Kościak (2 czas w historii wyścigu BB-Tour).

grupa pierwsza na starcie


(nr startowy 01)

Robimy rundę honorową po mieście za motorami, i ruszamy w trasę. Trzymam się tuż za Raptorem który jedzie pierwszy, ale na bodajże 4 podjeździe wyprzedza mnie kilka osób, a wśród nich Roman Kościak mówiąc 'spokojnie, nie za szybko' ;D
Uciekają mi coraz bardziej i mimo że cisnę ile mogę, to nie daję rady ich dogonić i muszę w końcu odpuścić. Może gdybym był lepiej rozgrzany to był się utrzymał... A może i nie :p

start pierwszej grupy - widać ogień w oczach ;)


Lecimy dalej ~8 osobową grupą. Na podjazdach jak dla mnie trochę za szybko, na płaskim bez problemu, wychodzę nawet trochę na zmiany. Chłopaki jadący z tyłu zaliczają niegroźną wywrotkę, a na podjeździe do Wisły jeden zawodnik zostaje lekko z tyłu.

Mijamy przed punktem czołówkę (mają 4km przewagi) za którą o dziwo kilka minut w tyle zostaje Kurier.

Na punkcie wciskam w kieszenie bułkę i dwa banany, uzupełniam puste już (2x0,8L) bidony i razem ruszamy z powrotem. Nie przeszkadzająca ani trochę kiepska nawierzchnia na podjeździe, daje trochę w kość na zjeździe. Choć dla mnie to i tak nie jest zbytnim problemem, bo blat mi nie wchodzi, więc powyżej tych 45-50km/h nie mogę dokręcać. Zaczyna mnie za to mulić żołądek, prawdopodobnie od izotoniku na który wiele osób narzekało. Ew od sporego upału i dużego wysiłku. W każdym bądź razie dobrze nie jest i będzie jeszcze gorzej.



Na prostych lecimy koło 35-40km/h, przed Pawłowicami znowu zaczynają się górki. Przed Jastrzębiem Zdrój widzę, że jeden z BB-Tourowców stoi na poboczu.
Zatrzymuje się na chwilę - okazuje się, że to Kurier rozwalił widelec... Dopytuje się czy sobie poradzi, i jadę już swoim tempem kawałek za grupą by już w Radlinie kilka sekund później do niej dołączyć. Średnia po 150km około 35km/h.





Druga pętla:

Na postoju szybko zjadam ze 3 banany, wciskam jedną bułkę w kieszeń, siku, uzupełniam bidony z zimną wodą z kranu (w baniakach była ciepła...) i ruszam samotnie dalej. Jestem piąty.


Po zdecydowanie za szybkiej dla mnie pierwszej pętli, jadę powoli w ramach odpoczynku. Kawałek za Wodzisławiem dogania mnie Kuba Jankowski, który pomimo szybszego tempa na podjazdach postanawia jechać razem ze mną. Jedziemy ten odcinek w największym upale.
Próbując jechać szybciej organizm się automatycznie podgrzewa. Dochodzi do tego apogeum problemów żołądkowych. Chce mi się wymiotować, czuję że omdlewam - jest naprawdę ciężko. Myślałem nawet o tym żeby odpuścić, a na liczniku 200km jeszcze nie było...

Jedziemy do Wisły te niecałe 30km/h na prostym, pod górę wolniej. Stajemy na Orlenie 20km przed Wisłą żeby uzupełnić puste bidony i się szybko schłodzić. Jest zdecydowanie lepiej, od razu jedziemy szybciej.

Na końcówce podjazdu zjadam bułkę którą wiozę od Radlina, i jeszcze całkiem sprawnie docieramy do Wisły gdzie czeka dziewczyna Kuby (razem z jego bratową :p).



Zalegamy trupem na trawie. Kuba poratował mnie zimnym powerade'm, zjadam tu ze 3 bułki, kolejne 2 biorę w kieszeń, uzupełniam bidony. W międzyczasie dojeżdża jeszcze jeden chłopak, który rusza trochę przede mną. Jak już miałem odjeżdżać, dojeżdża Jurek Tracz wraz z częścią grupy z którą jechałem pierwszą pętlę. Jurek, który w zeszłym roku ciągnął mnie i Symfoniana całą drugą pętle, a który w tym roku mówił że jedzie powoli, ale do końca (zrezygnował po 300km) ;)
Zostawiam Kubę na punkcie, i ruszam samotnie do Radlina.


Z górki sprawnie, choć brakuje momentami blatu, na leciutkim zjeździe cisnę równo 42km/h, na płaskim przed Pawłowicami trzymam 33-35. Próbuję wyrobić przewagę nad osobami szybszymi ode mnie na podjazdach ;) Przeganiam ze sporą różnicą na drodze kolarza z poza maratonu, siada mi na kole chwilę gadamy. 100km później spotykam kolejnego [;

Obracam się na każdej górce wypatrując pogoni. Bezowocnie.

Trzecia pętla:
Do Radlina dojeżdżam sam, gdzie okazuje się, że prawie cała czołówka którą goniłem zrezygnowała z dalszej jazdy. Przede mną jest jedynie Raptor i chłopak który ruszył przede mną z Wisły.

Na punkcie zjadam (pomimo zeszłorocznych ostrzeżeń przed żurkami Jurka T. :P) miskę pysznego żurku. W bidony znowu woda z kranu, w kieszenie dwie bułki, w podsiodłówkę kurtka i jazda. Szybko się wyrobiłem (szczególnie widząc oceniające spojrzenia osób z czołówki :P) i ruszam już jako drugi gonić Raptora. Mam nad nim jakąś godzinę straty.
Ochłodziło się i wreszcie odpuściło mnie całkowicie zmulenie od żołądka. Wreszcie jedzie mi się dobrze.

Sprawnie pokonuję górki do Pawłowic, a na płaskim próbuję ustawić radio żeby meczu posłuchać ;D łapię czeską stację z transmisją i po kilku minutach śmiechu szukam bezowocnie dalej. W końcu decyduję się na MP3'ójkę. Nogi coś ustają, a że ciepło jednak nadal, to postanawiam same nogi wodą polać żeby je schłodzić. Pomaga. Wyciągam komórkę w której czeka już groźny sms od WujkaG 'gonię Cię' :P Zmotywowało mnie to do jazdy, i nawiązania kontaktu z Raptorem: 'gdzie tak pędzisz, poczekałbyś na kolegę :P'.
Na początku dwóch mini ścianek przed Wisłą łapie mnie potężny podmuch który drastycznie mnie zwalnia. W tym tempie to daleko nie pojadę... Na szczęście dość szybko się osłabia, a ja po wciągnięciu dwóch batonów cisnę do Wisły.


Orgowie i Pan Vice Burmistrz


W tym momencie podejmuje decyzję, żeby nie jechać na 550km, nie zarywać niepotrzebnie nocy, a zakończyć swoją jazdę na 450km. Dzięki temu w niedzielę rano byłem w miarę wyspany i wypoczęty :)

W Wiśle okazuje się, że Raptor zrezygnował (po pierwszej pętli poszła mu krew z nosa, nie ciekawie :p).

Krótki dialog:
R: e, co ty za buty masz
Ja: no takie. o. buty.
R: aaaa, bo ty bez SPD'ów jeździsz

;)

Wypijam herbatę, ładuje trzy bułki i dwa batony w kieszeń, na punkt dojeżdża chłopak który mnie ciągle goni. Ruszam przed nim. Jestem pierwszy ;D


Ta myśl niesamowicie podniosła mnie na duchu. Zjeżdżając mijam pościg który jest za mną jakieś 6-8km, i WujkaG który ma ponad 10km straty. Jest nieźle, choć jak złapię kapcia to szybko mnie dopadną... Na zjeździe gubię pompkę, którą podają mi trochę zawiane autochtonki cisnące na szpilkach po dziurawej drodze.
W słuchawkach szybkie kawałki, po zmęczeniu nie ma śladu, trzymam się myśli o podium [; Znowu 40km/h z licznika nie schodzi, na niejedną górkę za Pawłowicami wjeżdżam na pełnej prędkości bez żadnej redukcji. Próbuję się dodatkowo wesprzeć batonem, ale żołądek nie chce go przyjąć. Zapijam wodą i jakoś wchodzi.
Co 5 minut się obracam. Nikogo nie widać. Wiem, że gdyby pościg zobaczył moją tylną lampkę, to po chwili już ja mógłbym oglądać ich tylne lampki.

Daję więc z siebie wszystko żeby tak się nie stało. Kawałek przed Radlinem mijam Yoshka i Vagabonda mają jakieś 10km przewagi/straty, zależy jak spojrzeć :P Ostatni skręt, widać spory kawałek do tyłu. Nikogo nie ma. Czyżby...

Meta:
W MP3'ójce niefortunnie gra Kombi. I wsłuchując się w Nasze Randez Vous wjeżdżam na metę. Podpisuję listę i czekam rozmawiając z Markiem Dembowskim, który chwilę wcześniej skończył jazdę na 300km.

Były osoby jadące na 450km które wystartowały 5, 10 i chyba nawet 15 minut po mnie. Czekam. 5.... 10.... 15... nikogo nie ma. Pierwsze miejsce zostaje w moich rękach ;)
Emocje opadły, nogi zesztywniały, ciężko się podnieść z krzesła (żurek po raz drugi). Czekam 45minut, nadal pusto (na 75km zrobiłem aż tyle przewagi :P). Morzy mnie zmęczenie, do tego bolą nogi, więc pakuję manatki i jadę obolały, ale bardzo szczęśliwy na kwaterę.

Zająłem pierwsze miejsce na 450km!
;D


Zajęło mi to 16h 8 minut, z czego 15h 11 minut spędziłem na rowerze, a 57 minut odpoczywałem. Jest to sporo lepszy wynik w stosunku do zeszłego roku, szczególnie biorąc pod uwagę to, że ponad pół trasy jechałem solo.



Był i szampan z pucharu :)





Zjadłem od rana do mety:
rano pół paczki makaronu
na punktach (a właściwie to w większości w trakcie jazdy):
8 bułek
miskę żurku
4 batony
6 bananów


Wypiłem:

~2,5L izotoniku, 11 litrów wody ;D Do tego wylałem na siebie dodatkowe ze 2 litry żeby się schłodzić.

Przy tej ilości wypitej wody, TRZY razy byłem za potrzebą. Myślę, że daje to skalę upału, zmęczenia i wypoconych litrów potu w trakcie jazdy ;)


Wielkie podziękowania dla Andrzeja Włodarczyka oraz reszty współpracowników za organizację, dla dziewczyny Kuby oraz jego bratowej za wzorową i bardzo miłą obsługę punktu w Wiśle, dla ekipy z którą cisnąłem pierwszą pętlę, dla czołówki za motywację do gonienia oraz dla Ttin, która przywiozła mi sakwę na punkt w Radlinie (zapomniałem jej wziąć z kwatery :P). Dzięki!


Plusy:
- super atmosfera między jadącymi oraz na punktach
- pyszne bułki i żurek ;D
- pogoda :P wolę jednak upał niż deszcz

Minusy:
- tragicznie nudna trasa. jechać 6 a na 550km aż 8 raz tą samą drogą to na prawdę nieciekawa opcja. Mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski na przyszłość
- coś z tym izotonikiem chyba nie tak było :-\
- kombinacje z trasą na odprawie
- bardzo mocno zdrętwiałe palce w lewej nodze :P nadal trzyma drętwowa :p

Trasa:



Następnego dnia okazuje się, że mam dobre kilka godzin do pociągu z pobliskiego Rybnika, więc zamiast czekać jadę spokojnie rowerem do Katowic. Zmęczenie czuć, ale nie jest źle. Gorzej z żołądkiem. Całą trasę nie mogłem się wody nawet napić... ale na mecie pomogła puszka zimnej coli [; później w ruch poszedł kebab... a wieczorem znowu nawet woda nie wchodziła :/

Na dworcu spotykam się z M. która częstuje mnie najlepszą na świecie szarlotką. Siadamy w pierwszym wagonie, w którym spotykamy dwóch rowerzystów z maratonu (w tym kolegę który gonił mnie na 450km i który dojechał jako pierwszy na 550km ;)). Na którejś tam stacji, wsiada para, której okazało się że zajęliśmy miejscówki. Zestresowałem się w obliczu przesiadania się do innego wagonu z rowerem z sakwami, ale szczęśliwie okazało się, że moja miejscówka jest tuż obok, w jeszcze lepszym miejscu ;) przegoniłem więc bezpardonowo parę zajmującą te miejsca i zacząłem kimać ;)

Galeria:
https://picasaweb.google.com/113355242078790491964/IIISlaskiMaratonSzosowy#

Zaliczone gminy: 597, w tym ponad 120 w tym roku:




Jak komuś się nudzi to zapraszam na:
http://www.waxmund.pl/
  • DST 456.12km
  • Czas 15:11
  • VAVG 30.04km/h
  • VMAX 60.30km/h
  • Podjazdy 2349m
  • Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 19 kwietnia 2012 Kategoria >100, >30km/h

150km po pracy ;)

nie, nie zjadłem paczki makaronu przed wyjazdem. napiszę więcej jutro ;)

edit:

Pracę kończę ~17 więc wydawałoby się że nie ma zbytnio kiedy jeździć, ale udało się wykrzesać trochę czasu :)

Szybki powrót do domu (mam całe 2km do pracy :p), ostatnie poprawki i biegnę już z rowerem przez ~20 torowisk nad remontem ulicy Dźwigowej.

Przez Wawę duży ruch, światła która mocno zwalniają, ale tuż za Wawą zaczyna lekko wiać w plecy i lecę te 35-40km/h.
W pewnym momencie doganiam autobus, i podłączam się do niego. Nie wchodzi mi z przodu blat, ale autobus jedzie ~50km/h (max przez moment 60km/h) więc i tak spokojnie za nim wyrabiam. Jadę za nim jeden przystanek, jak autobus staje to go wyprzedzam, na kolejnym przystanku znowu doganiam ten sam autobus i się za nim podłączam...
I tak z 6-8 przystanków się ganialiśmy aż w końcu dojechaliśmy do Leszna gdzie autobus zjechał na pętle :D

Średnia podskoczyła na 34km/h, i jadąc sam dalej nadal ją lekko podwyższam.

W Woli Pasikońskiej zapominam skręcić w bok, później znowu zapominam, ale w końcu trafiam na właściwą drogę :)

Po przekroczeniu kanału Łasice widzę jakże kuszący drogowskaz na 'Górki'. Skręcam z nadzieją natrafienia na jakikolwiek podjazd. Po pewnym czasie droga kończy się ślepo, a ja po liczbie podjazdów jakie są na drodze dochodzę do wniosku, że drogowskaz miał być na 'Ogórki' ale ktoś ukradł literę O.

W Śladowie zatrzymuje się kupić picie i jakieś jedzenie. Zapomniałem wziąć bidonów i już mocno mnie suszy. Sprzedawca informuje mnie o rozebranym moście na bzurze... Na wszelki wypadek podjeżdżam do niego, ale poza wystającymi słupami z wody nie ma nic, więc przeprawa niemożliwa.

Robi się już całkowicie ciemno, i do tego dość dziurawo. Na kawałkach lepszego asfaltu od razu wzrasta prędkość, na dziurach się obijam. Skręcam w końcu na Nowy Dwór Mazowiecki żeby jechać lepszą drogą, i po dłuuuugiej prostej, na której zaskakują mnie malutkie podjazdy, skręcam, i po kolejnych dłuuugich prostych wjeżdżam do Wawy.

Już tu ledwo jadę, bo jestem głodny i pić się chce strasznie, a wszystko pozamykane po drodze :) Cisnę resztkami sił żeby średnią utrzymać. Na podjazdach przyspieszam, na długich prostych odechciewa mi się żyć.

Jadę tak jak GPS prowadzi, tzn ląduje na ekspresówce :P Zjazdu koło domu brak, więc przebijam się między ekranami na właściwą drogę. Dojeżdżam znowu do remontu Dźwigowej, z tym że tym razem nie mam motywacji żeby podnieść rower, więc skutecznie szukam objazdu torowiska :)

Całą drogę omijał mnie deszcz, wyjazd udany choć męczący z racji braków prowiantowych :p



Trasa:
Piątek, 17 czerwca 2011 Kategoria >30km/h, <100

krk - niepolomice - krk

z ciezkawym plecakiem. az mnie plecy od niego bolaly :p ale srednia za to dobra wyszla :p

Vmax za autobusem.... :D
Sobota, 11 czerwca 2011 Kategoria >30km/h, >200, Rekordy i hardkory, >400km, >100

Maraton w Radlinie - 500km/24h. II miejsce!

W kwietniu pierwszy raz przekroczyłem 300km (przejechałem 400km :p), przyszedł czas na 500km. Tym razem wystartowałem w zorganizowanej imprezie, dzięki czemu miałem szansę sprawdzić swoją formę na tle innych i zakwalifikować się do BB-Tour.


O 5:20 pobudka. Na śniadanie tradycyjnie paczka makaronu i z Rybnika od siostry ciotecznej Adrianny u której nocowałem, ruszam w stronę Radlina.
Jadę z pełnymi sakwami, z plecakiem, jedzie się dobrze ale bardzo powoli, szczególnie że po drodze jest nawet 10% ścianka. Po drodze mija mnie samochodem Symfonian trąbiąc jak najęty... :p

Po ~20minutach docieram do Radlina, spotykam Symfoniana i zapisujemy na listę żeby razem jechać. Czekając na oficjalnie rozpoczęcie żremy bułki. Bo przecież co to jest paczka makaronu na śniadanie....

Po krótkim przemówieniu Pani Burmistrz, wspólnym zdjęciu, startujemy w trzeciej grupie. Grupy były puszczane co 5 minut, więc wyruszamy o 8:10.
Pierwsze ~500m bardzo niemrawo, przy pierwszej okazji źle skręcamy..
Ale i tak bardzo szybko dopadamy pierwszych maruderów z poprzedniej grupy.
Jedziemy szybko ale dość spokojnie. Dużo przetasowań w grupie, wyprzedzania wolniejszych osób, szukania drogi...
Niestety kartka na której była rozpisana trasa była bardzo niezrozumiała i mieliśmy z tym kilkukrotnie małe problemy.

Po kilku kilometrach wyklarowała się już grupka. Było w niej 3 gości w strojach z BB-Tour, kilku równie groźnie wyglądających a również nie znanych mi typów, i na doczepkę ja i Symfonian. Tempo wzrosło, szczególnie na podjazdach mocno cisnęliśmy. Mając w pamięci relacje Wilka z zeszłorocznego BB-Tour zastanawialiśmy się czy im nie odpuścić... ale postanowiliśmy spróbować naszych sił i powalczyć.

Na pierwszym postoju w Głubczycach (56km) podbijamy pieczątki na kartkach kontrolnych. Ja chciałem się tradycyjnie poprzeciągać, wysikać, napełnić bidony.... grubo się myliłem licząc na takie luksusy.
Na stacji zabawiliśmy chyba niecałą minutę i pojechaliśmy dalej.

W okolicach Ucieszkowa wypadł mi jeden z bidonów. Po chwili namysłu, zawróciłem po niego. Grupa oczywiście zniknęła mi w moment z oczu i przez dobre kilka kilometrów sukcesywnie ich goniłem.

Wyczyn ten (też po zgubieniu bidonu) powtórzyłem jeszcze raz na tej pętli, ale tym razem Symfonian poprosił żeby na mnie chwilę poczekali zwalniając do tych 30km/h na prostej, co zdecydowanie ułatwiło mi dogonienie grupy.

Kolejny punkt kontrolny niemalże omijamy. Przy nawrocie na żwirze wywracam się lekko bez żadnych strat w sprzęcie. Podbijamy karty, tym razem zdążyłem napełnić bidony i napchać kieszenie batonami, i po chwili jedziemy dalej. Poza mną i Symfonianem nie zauważyłem żeby ktoś uzupełniał w większych ilościach swoje zapasy żywieniowe...
Jurek Tracz np na punkcie poprosił jedynie o kubek Coli... Na czym oni jadą? :/


~10km odcinek od Kotlarni do Sośniowic jedziemy po niesamowicie dziurawym asfalcie, co przy liczącej w tym momencie około 7 osób grupie jest sporym zagrożeniem. Jedziemy rozproszeni całą szerokością jezdni, dają się słyszeć tylko złowiesze mruknięcia :)



W Sośniowicach niestety nie zauważamy skrętu i dojeżdżamy do Gliwic. Nadrobiliśmy przez to jakieś 11km. Kolejny punkt kontrolny przy Plichowicach na drodze nr 78. Podbijamy karty w Żabce, wypiłem pół litra kupnego soku w 10 sekund, resztę wlałem do bidonu, i lecimy dalej.

Dopytałem czy w Radlinie (160km) jest przewidziany jakiś dłuższy postój. Odpowiedź brzmiała: tak, jakieś 3-5 minut.

Zdążyłem zjeść trochę żurku i się wysikać chociaż :)


Lecimy dalej już w bardzo okrojonym składzie. Tj ja, Symfonian, Jerzy Tracz, Jacek Kozioł i jeszcze jeden gość którego godność nie jest mi znana.


Po zbyt długim dla chłopaków postoju, od razu ruszyli z kopyta. Na podjeździe odpuszcza Jerzy Tracz, na drugim podjeździe zostaje ja z Symfonianem. Dalsza jazda z Jackiem jest poza naszym zasięgiem, szczególnie biorąc pod uwagę że jeszcze ponad 300km przed nami.

Robimy krótki postój, dopada nas Jurek, i we trzech lecimy całą pętle. Jurek też okazuje się dla nas za szybki na podjazdach... (które uważałem za swoją dość mocną stronę :D heh...). Szczęśliwie doganiamy go na wypłaszczeniach i tak się ganiamy nawzajem na górkach. Jurek praktycznie całą pętle nas wiózł na kole o ile górek nie było...

Tym razem na punktach kontrolnych na spokojnie napełniamy bidonu i uzupełniamy zapasy jedzenia (jedliśmy głównie w trakcie jazdy...). Ba! Nawet głowę na tej pętli podniosłem i okolicy się co nieco przyjrzałem. Zauważyłem że np Odrę przekroczyliśmy.... Z 1. pętli nie pamiętałem nic a nic :p


Dopytujemy się też Komandora (organizatora) rajdu jak mamy jechać przez Sośnice, żeby tym razem nie nadkładać zbędnych kilometrów. Odcinek drogi który poprzednio ominęliśmy, okazuje się mieć beznadziejną nawierzchnię, co w połączeniu z poprzednim odcinkiem, daje nam około 15km po niesamowitych dziurach. Niezbyt optymistyczna opcja do jazdy nocą...

W okolicach 300km mam lekki kryzys, ale przemówiłem sobie do rozsądku batonem i pomogło :)

Jurek (<40h na BB) z którym jechaliśmy drugą pętle, nasz czas po 300km skwitował krótko:
oj kiepsko, kiepsko.... :D

W Radlinie spotykamy już dużą grupę osób która kończy tu swoją trasę (300km). Jurek który planował zrobić 500km, stwierdził że jedzie na grilla i piwo...
Wyciągam bluzkę z długim rękawem (cały czas jadę w nogawkach i krótkich spodenkach) którą schowałem po pierwszej pętli, i ruszamy dalej w trasę we dwóch.

Jedziemy spokojnym tempem, trochę zaczynamy marznąć, ubieramy się. Na punkcie na stacji w Głubczycach (370km) robimy dłuższy postój na kawę. Dogania nas tu Jacek Kozioł, który wcześniej zgubił drogę nadrabiając 30km.
Znając jego mocne tempo, ruszamy pierwsi.

Na stacji wyciągam moją tajną broń - mp3'ójkę :D

Oczywiście Jacek dość szybko nas dogania na podjeździe. Na zjeździe i prostej my doganiamy Jacka... Na podjeździe ucieka jeszcze raz... a później mu się osłabło.

Włączyłem mp3 bo trochę mi się nudziła jazda w ciemnościach i zacząłem cisnąć. Chłopaki szybko siedli mi na kole.. Licznika swojego nie widziałem, ale Symfonian mówił że koło 40km/h jechaliśmy na prostej.

Na punkcie przy restauracji w Kędzierzynie (400km) dopadamy grupkę. Dowiadujemy się, że przed nami jest jedynie samotnie jadący Raptor.
Wciskamy w kieszenie batony i bułki, uzupełniamy bidony. Grupka już ruszyła, Symfonian kręcił nosem żebyśmy ich nie gonili, ale dał się namówić na gonitwę. Po kilku zakrętach wyprzedzam całą ekipę, ale nie ma chętnych do ciśnięcia za mną, więc chowam się za kolegą który ma bardzo dobrą lampkę.... :) Przynajmniej mam teoretyczne szanse ominąć dziury... Moja lampka przy większych prędkościach takich szans nie daje.


Na dziurawym odcinku mocno zwalniamy chowając się za dwoma gościami z dobrymi lampkami, którzy oświetlają oba pasy. Na jednym z podjazdów pocisnąłem trochę (nikt nie gonił...) co dało mi możliwość spokojnego wysikania się i jechania dalej z grupą.

Na punkcie kontrolnym (435km) podbijamy karty.

Do mety zostało ~75km, siły mam dużo, zapasy batonów po kieszeniach, bidony prawie pełne. Postanawiam uciec grupie.

Zauważył to oczywiście Jacek Kozioł i zaczął mnie gonić. Jak się później okazało, sytuację wykorzystał też Symfonian siadając mu na kole...

Symfonian mimo to odpadł, a Jacek gonił mnie przez dobre 10km. Widziałem że mu nie ucieknę, więc zwolniłem trochę (i odpocząłem), i jak już czułem jego oddech na plecach, spróbowałem uciec jeszcze raz. Zwiększyłem przełożenie na podjeździe, pocisnąłem na maxa skracając całkowicie zakręty na zjeździe i uciekłem mu znowu na 200m.

Dalej chyba minimalnie szybciej jechałem. Na punkcie w Radlinie (25km od początku ucieczki) wbiegam po schodach po pieczątke, ładuje 4 batony w kieszenie, uzupełniam bidony, zmieniam baterie w przedniej lampce i jadę z powrotem do Plichowic (ostatnie 50km).

Mijam po drodze Jacka który szacuje że ma jakieś 3 minuty straty. Malo.


Z nowymi bateriami wreszcie coś widzę przed sobą, co pozwala mi na zdecydowaną jazdę. Po około 15km mijam jadącego z naprzeciwka Raptora, który to wygrał wyścig. Ma ~godzinę przewagi nade mną. Jego to już na pewno nie dogonię....

Ale jadę drugi, więc i tak jestem z siebie niesamowicie usatysfakcjonowany.

Licznik pokazuje 500km (uwzględniając poranny dojazd do Radlina i nadłożenie drogi jadąc przez Gliwice). Średnia powyżej 30km/h...
Czyli około 4km/h szybciej niż zakładałem. Czyli dużo szybciej dla niezorientowanych (:

Tu zaczynają się problemy....



Tuż po skręcie z drogi nr 78 do Plichowic wpadam w potężną dziurę (dobrze że OTB nie było...) i łapie 2 kapcie na raz. Co uwzględniając to że mam tylko jedną dętke, a pompkę wiózł tylko Symfonian nie jest zbyt dobrą nowiną....


Na piechotę cisnę do punktu kontrolnego.

Po ~3km marszu dopada mnie Symfonian z Jackiem. Symfonian rzuca mi dętke i pompkę i cisną we dwóch dalej. Robię co trzeba, i jak się okazuje ze stratą 12minut jadę już powoli za nimi. Nie ma szans żebym ich dogonił z ledwo napompowanymi kołami na 25km odcinku.


W Rybniku łapie kolejną gumę. Tym razem to się już naprawdę zdenerwowałem. Napisałem sms'a Symfonianowi z prośbą o podrzucenie mi dętki jak już dojedzie na metę i na piechotę idę przez prawie godzinę. Symfonian w końcu dojeżdża z dętką pożyczoną od Raptora, zmieniam pana, i po kilkunastu minutach udaje mi się dotrzeć do mety.

Dystans: 532,96km

Średnia (bez marszu): 30,12km/h

Średnia (z marszem): 28,71km/h


Od razu widać nieścisłość co do zajętego przeze mnie miejsca...
Otóż klasyfikacja była jedynie dla 450km... czyli jeszcze przed moimi problemami :) dowiedziałem się o tym dopiero jak dojechałem do końca...

500km przejeżdżaliśmy jedynie w ramach bicia rekordu klubu Sokół, który to był organizatorem tegoż maratonu.




Krótkie podsumowanie:

zjadłem:
niewiele. nie było czasu :D z grubsza:
rano paczkę makaronu, około 15 małych batonów z czekoladą/musli, 4 grześki, ~8bułek z salami i serem, do tego jakieś 8 bananów.


wypiłem (mniej więcej):
5L isostaru
1L soku tymbark
4L wody
0,5L Coli
1 kawę

czyli około 11L picia.

krzaków szukałem 5 krotnie [;


Średnia po 200km: 32,5
po 300km: 31,3

czyli jechaliśmy coraz wolniej.... :p

Czas jazdy z postojami dla 450km: 17h 20 min.


Był to mój pierwszy występ w maratonie rowerowym. Trochę mnie nauczył pokory, chłopaki pokazali mi jak się powinno jeździć... Na pewno sporo dobrego z tego wynikło. Z wyjazdu jestem bardzo zadowolony. Teraz ostrzę sobie zęby na BB-Tour...... :D

Byłem jedyną osobą jadącą bez spd'ów czy innych zatrzasków.... :)

Zasłużone piwo :)




Trasa:

?130790108918708#lat=50.23535&lng=18.21533&zoom=11&type=0


Jak pakowaliśmy mój rower do samochodu, okazało się przy okazji że pękł mi hak od przerzutki, a sama przerzutka trzymała się dzięki zaciskowi koła.... dobrze że nie odpadła :)


Wielkie podziękowania dla Jacka Kozioła i Jurka Tracza którzy pomogli mi uzyskać taki wynik, i oczywiście dla Symfoniana który powinien dostać dodatkowo jakąś nagrodę fair play (ale niestety nie przewidzieli takiej :p)


Póki co (dwa dni później) nie bolą mnie w ogóle nogi (jedynie ścięgna - prostowniki - na prawej kostce).
A w trakcie jazdy (szczególnie na ostatnich 100km) bolały mnie.... skośne mieśnie brzucha, ale już też przestały boleć.
  • DST 532.96km
  • Czas 17:42
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 80.49km/h
  • Podjazdy 3404m
  • Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl