Informacje

  • Wszystkie kilometry: 82353.99 km
  • Km w terenie: 1630.90 km (1.98%)
  • Czas na rowerze: 108d 23h 10m
  • Prędkość średnia: 20.38 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy waxmund.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2013

Dystans całkowity:717.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:38
Średnia prędkość:22.69 km/h
Maksymalna prędkość:65.62 km/h
Suma podjazdów:3825 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:143.47 km i 7h 39m
Więcej statystyk
Wtorek, 19 lutego 2013 Kategoria >100, >30km/h

na szybko z sakwami

Po pysznej (i dużej) porcji makaronu, wrzucam na siebie brudne ciuchy (już 4 dzień jazdy :P) i ruszam przed siebie :)

Najpierw jakieś 200m zjazdu ze Szczyrku w dół, dokręcałem na tyle, że się upociłem trochę :p

Całą trasę fajne hopki, w tym kilka 8% (średnie nachylenie 4%), ale wiatr dmucha z grubsza w plecy to jedzie się świetnie :)

Kolano praktycznie nie boli, biodra w ogóle, więc prawie całą trasę leżę sobie na lemondce cisnąc do przodu, i ścigając się okazyjnie z tirami :)

Kawałek za Sułkowicami zaczyna się śnieżyca. Mokro, okulary cały brudne, zimno... trzeba cisnąć do domu czym prędzej, a tu kolejna hopka na zakopiance [;

Cały przemoczony przebijam się przez Kraków, w którym wysiada VDO 2.0 (już 4 raz chyba w deszczu zwariowało), zatrzymując się na 104km i średniej 30,5km/h.
Eh, gdyby zawsze tak w plecy dmuchało jak dziś...

W Krakowie jak to w Krakowie. A tu jakieś czerwone światło, a tu lewym pasem autobus się wyprzedzi... Dzięki temu zawsze rozgrzany przyjeżdżam do domu [;

Całą trasę bez postoju ;p


Trasa:


Gpsies wyliczył 5 000m przewyższenia :D szaleństwo ;)
Niedziela, 17 lutego 2013 Kategoria >100

Katowice - Tychy - Szczyrk

~6km po Poznaniu, reszta na trasie. Start o 4:30 z Katowic po wyjściu z pociągu.

W pociągu nie obyło się bez wrażeń ;) opis we wtorek

Edit:

Dojeżdżamy spokojnie 0,5h przed odjazdem na dworzec w Poznaniu. Kupujemy biletu dla siebie, miejscówki, bilety na rowery. Wszystko super.
Obczajamy tabliczkę Kazimierza Nowaka, którą trochę lepiej sobie wyobrażałem. A przynajmniej nie sądziłem, że będzie osrana przez gołębie...

Przyjeżdża pociąg, ładujemy się kulturalnie do ostatniego wagonu, a tu zonk. Przychodzi kierowniczka pociągu i mówi że w tym pociągu nie można z rowerem :)
Oj, była dyskusja zacięta...
Poszła po SOKistów, którzy niespecjalnie się garnęli do tego żeby nas z pociągu wyrzucić.

Jakaś głupia BABA powiedziała, że zatarasowaliśmy rowerami łazienkę. Skąd się biorą tacy głupi ludzie? Taki problem ruszyć dupę do łazienki na drugim końcu wagonu?

Oj, kłótnia była ostra ;) Mery mówiła później, że miała już płakać na zawołanie, mówiliśmy że na policję zadzwonimy, ja sobie kazałem jakieś oświadczenia pisać...

W końcu kierowniczka machnęła ręką, powiedziała że to 'ostatni raz', i pozwoliła nam zostać :)

Przyszli jeszcze SOKiści wypisać nam upomnienia, a po 20min przyszła ta sama kierowniczka, przegoniła jakiegoś typa z przedziału (cały pociąg z miejscówkami), i zaprosiła naszą czwórkę do wolnego przedziału.
Ludzie są dziiiiwni :)

Spaliśmy i śmierdzieliśmy sobie w przedziale te 6h, a w Katowicach ruszyliśmy z B. w stronę Szczyrku, do którego odprowadził nas kilka kilometrów K.

Ruszyliśmy o 4:30, więc znowu wymęczeni, ale w przyzwoitym tempie toczyliśmy się do przodu.

Do czasu ;)

Spadł mi bagażnik :D Niestety nie miałem klucza do dokręcenia go, więc B. dostała moje sakwy, i ja sobie na lekko jechałem dalej, a B. z 4 sakwami. Trzeba się umieć ustawić [;

Na postoju na stacji gdzie kupiliśmy sobie gorącą czekoladę, która się cała wylała bo kubka nie podłożyłem, dokręciłem bagażnik i dojeżdżamy chwilę później wreszcie do gór.
Ależ mi się tęskniło za takim widokiem, po brzydkim śląsku i płaskiej wielkopolsce :p

Fajne hopki przed Żywcem, i bardzo lekki ale 12km podjazd do Szczyrku. Na miejscu byliśmy koło 13. Kolano całą drogę pobolewało, ale dziś (3 dni później) już wszystko ok ;)

Trasa:
Piątek, 15 lutego 2013 Kategoria >100, >200

Kokotek - Poznań

z sakwami i przygodami ;) opis po weekendzie (prawdopodobnie we wtorek)

Pobudka o 3:50. No jakaś tragedia przecież. Tak wcześnie to chyba nigdy jeszcze nie wstawałem na rower :p



Zaliczamy mszę, i o tej 5:30 już gotowi do boju odsłuchujemy dwóch piosenek zespołu, który zerwał się z rana specjalnie po to żeby nas pożegnać :)

Jadę z grupą N. Team, z którą to już za 2,5 miesiące wybieram się z Polski nad Bajkał, raptem ~8000km :)

Jest nas około 20 osób, w tym bodajże 6 dziewczyn. Tak, te dziewczyny też zrobiły tę trasę... :)

Około 6 ruszamy. Założenia mamy bardzo proste - 50km jazdy, 0,5h postoju, i tak aż do Poznania. W międzyczasie żadnych postojów, nawet na siku.


Jest to mój pierwszy wyjazd z grupą, więc trochę nie wiedziałem czego się spodziewać. A tu okazuje się, że tempo całkiem dobre, średnia koło 25km/h (trasa bardzo płaska), a jadąc z tyłu za całą grupą to można prawie w ogóle nie pedałować i się jedzie :P Dobre jak ktoś ma gorszy dzień czy jakieś kontuzje.



Sprawnie docieramy w okolice Kluczborka, gdzie robimy pierwszy postój. W takiej temperaturze zawsze fajnie zjeść/napić się czegoś ciepłego na postoju. W ruch idzie żurek i herbata z termosu od B.
0,5h minęło szybciej niż by się człowiek spodziewał, i już jedziemy dalej.


Bez większych wrażeń dojeżdżamy do Kępna, gdzie robimy popas w McDonaldsie. Znowu ciepłe żarło, i masa zdziwionych spojrzeń ludzi :) Lecim dalej, aby do Ostrowa!

Mając świadomość że dogonię solo grupę, staję sobie drugi raz po drodze na sikustop ;)

Prawie cały czas jedziemy podwójną kolumną, przy czym schodzimy pojedynczo w stronę pobocza. Zmiany rzadkie, a właściwie to ponad połowę tego odcinka (po tym jak z ostatniej pozycji wyszedłem na przód bez pedałowania na zjeździe :P) jadę z przodu gdzie urzeka mnie swoimi opowieściami Suisseit.

Za nami tworzy się potężny korek samochodów :) Zjeżdżamy łaskawie na kilka minut na pobocze umożliwiając jego rozładowanie, ale po wjechaniu na drogę, korek szybko rośnie na nowo.



Przebijamy się po dziadowych drogach przez Ostrów, i tylko raz się zapominam i wciskam się między samochody gubiąc resztę :p

Kolejny postój w restauracji, gdzie dostajemy michę dobrego gulaszu.


Pedał? Po co to komu...
Ruszam jako ostatni, więc przycisnąłem kilka razy mocniej na pedały i niestety mój rower odmówił posłuszeństwa :)
Czuję mocno luzy na prawym pedale, więc staje próbując go dokręcić, ale niestety kręci się w kółko... Doganiam grupę i informuję o tym, że prawdopodobnie zostanę z tyłu :) W międzyczasie odwiedzam mechanika samochodowego, który bezradnie wzrusza ramionami widząc mój problem.

W końcu pedał odpada :P Nie ma szans dokręcić, bo w korbie dziura na pedał już solidnie się powiększyła. Próbuję wsadzić w miejsce pedału starannie dobrany patyk, który łamie się po pierwszym lekkim nań nadepnięciu. No naprawdę, genialny to był pomysł :p

(gwint w korbie uszkodziłem jakoś w październiku próbując odkręcić mocno zapieczony pedał. Ale od tamtej pory jeździłem i nic się nie działo... :p)

Cóż zrobić, 10km do Ostrowa, może tam coś poradzą. Bardzo pokracznie toczę się używając lewej nogi, i z trudem przepychając prawą korbę. Eh, przydałyby się noski albo spd'y... :p

Nasz peleton:


Powolutku docieram do Ostrowa, gdzie poinstruowany przez autochtonów jadę do dużego sklepu rowerowego, w którym sprzedawca bezradnie wzrusza ramionami. Naprawić nie ma szans, nowej korby brak...
Obdzwaniam kilka sklepów rowerowych w mieście, wszędzie słysząc to samo.

Jadę jeszcze do sklepu obok, gdzie cudem trafiam na 3 rzędową korbę Sory, pod 8rz. Cóż, lepsze to niż nic :)
Niestety nie pomógł sposób 'na babę', tj maślane oczy i 'ja jadę tak daleko', i swoje musiałem za korbę zapłacić ;) Ale i tak pełen energii wsiadam na rower, i cisnę ile wlezie goniąc grupę.

Cała sytuacja (tj powrót i wymiana korby) zajęła mi jakieś 2,5h, do tego 10km które wróciłem... hmmm... chyba ich jednak nie dogonię.

ja


W międzyczasie zgłodniałem, więc robię szybki postój na poboczu na wcinanie ciastek z lodowatą wodą z bidonu. Jest dobrze, jedziem dalej :)

Trochę się obawiam dziurawych wiejskich dróg, więc w Raszkowie szukam najkrótszej drogi z powrotem na 11'kę, trafiając na jakieś tragiczne dziury i nieodśnieżony asfalt. Na szosie z bagażem, zimą, niezbyt dobrze się po czymś takim jeździ :p

Na 11'tce łapię drugi oddech, i cisnę jak nowy do Jarocina. Mijam McDonaldsa w którym wiem że grupa robiła postój, i pędzę dalej przed siebie. Wiele nie upędziłem, i sam opadłem z sił :p
Hot-dog z herbatą pomógł, a jakiś bzdurny serial wygonił mnie dość szybko z zajazdu.


Pogoda trochę kiepska, czołówka nie jest zbyt dobra przy mgle, ale szczęśliwie droga dobra więc można jechać swoje.

Nużą mnie już tir'y, z którymi jedziemy od samego początku (cały czas droga nr 11), więc w Kórniku próbuję z niej zjechać, oglądając fajny rynek, ale po chwili znów na 11'kę wracam, by w kolejnej miejscowości zjechać na boczną drogę.
Oj, szybko za 11'ką zatęskniłem... Płyty betonowe i nieodśnieżona droga, a później dziura na dziurze niezbyt mi przypadły do gustu.

Do samego Poznania toczę się powolutku żeby roweru nie rozwalić, do tego zmęczenie robi swoje...
Na sikustopie wrzucam wycieczkę na Bikestats, i po szybkim przebiciu się przez Poznań docieram na miejsce. Nadrobiłem raptem godzinę z hakiem do grupy, która już zagrzana i najedzona siedziała w noclegowni ;)
Ponoć B. odłożyła mi jakieś pierogi, ale nawet brudny talerz po nich nie został :p na kolację zupka chińska. Wystarczyło [;

Jak jechaliśmy grupą, to kierowcy na nas trąbili, a mnie bez problemowo wszyscy wyprzedzali, a nawet 2 razy podziękowali awaryjnymi (podejrzewam, że za kamizelkę i mocną lampkę :p).

Takiej trasy zimą to jeszcze nie jechałem. Nie podejrzewałem że mi (nam) się to uda, ale jak widać nie było wcale tak źle :D Ważne żeby na postoju mieć się gdzie zatrzymać, nie upocić się w trakcie jazdy, i jedzie się nawet całkiem przyjemnie :)

Do tego jechałem na praktycznie nowym siodełku Brooks B17 Imperial Narrow. Do szosy nijak ono pasuje wyglądem, ale okazało się całkiem wygodne :)

Na końcu coraz bardziej bolało mnie prawe kolano, ale to raczej nic poważnego ;) Szczególnie biorąc pod uwagę to, że kilka dni później zrobiłem 100'kę z sakwami ze średnią 30km/h :p

Dzięki za wypad! :)

Zaliczone gminy - łącznie 668, w tym 40 w tym roku:
ciasna, olesno, lasowice wielkie, kluczbork, byczyna, łęka opatowska, baranów, kępno, ostrzeszów, przygodzice, ostrów wielkopolski (miejska i wiejska), raszków, dobrzyca, kotlin, jarocin, nowe miasto nad wartą, krzykosy, środa wielkopolska, kórnik, mosina, poznań



(zainteresowanych zbieraniem zapraszam na www.zaliczgmine.pl oraz Klub Zdobywców Gmin)


Jak komuś się nudzi, to www.waxmund.pl


Pierwsze okienko na bs'ie od dawna :P
Czwartek, 14 lutego 2013 Kategoria >100

krk-gostyn-kokotek

opis po weekendzie ;)

Jutro atak na 280 ;)

edit:

Studia skończone (szanowny pan inżynier pozdrawia), to można się wreszcie gdzieś ruszyć :) Zamiast pociągiem wybrałem rower, zaliczając przy okazji brakującą ostatnią gminę w małopolskim na zachód od Krakowa, i kilka gmin z Górnego Śląska.

Leniwa pobudka o 8, śniadanie (raptem 3/4 paczki makaronu, coś nie miałem apetytu :P), i dopiero koło 10 ruszam w trasę. Dawno nie jeździłem, więc cisnę na początku jak głupi, co szybko objawia się bólem biodra :p
Jednak średnia 30km/h z sakwami na rozgrzewke to trochę za dużo.

Zdecydowanie spokojniej toczę się dalej, zaliczając nieszczęsny Libiąż (brakująca gmina), i robię pierwszy postój w restauracji niedaleko Tychów (Tych?).

Po wejściu trafiam na duży stół, przy którym siedzi grupa ludzi w garniturach itp. Ja oczywiście cały brudny i w obcisłych gatkach :) kelner przegonił mnie na górę, gdzie spokojnie wypiłem herbatę (zapłaciłem to wymagam - 7 łyżeczek cukru do dwóch filiżanek :D) i zżeram kanapki.

Po wyjściu z restauracji trochę zimno, więc tempo w górę. Na ekspresówce straszna lipa, bo pobocze upaćkane, a pasem trochę strach jechać.
Zjeżdżam w obiecująco wyglądającą drogę w las, który z czasem zmienia się w całkowicie oblodzoną i wyślizganą dróżkę.
Kilka wywrotek, ciężko się było podnieść z ziemi przez ten lód... czym prędzej wracam na ekspresówkę skrótem przez las, i po chwili skręcam na boczną drogę w stronę Kobióra.

Za Gostyniem zaczynają się miasta - jedno za drugim. Do tego światła, dużo skrzyżowań, wymuszeń pierwszeństwa itp. Próbuję się umówić z Mery, która okazuje się, że dojedzie dopiero wieczorem.

Kolejny postój pod jakimś zajazdem, ale nie chciało mi się wchodzić, więc wszamałem kanapki na zewnątrz. Trochę się przez to wyziębiłem, i zaczęły mi marznąć ręce (jadę w samych krótkich rowerowych rękawiczkach).
Zjeżdżam do sklepu żeby się zagrzać i kupić coś na kolację.
Jadę dalej.

Walentynki:
Dostaje od dziewczyny sms'a o treści:

"Boże miej w opiece tych wszystkich facetów, którzy jutro powiedzą "kochanie, mówiłaś że nie lubisz walentynek"".

Kurde, to dziś? Już po ciemku odnajduję kwiaciarnie w Tarnowskich Górach, i ku przerażeniu kwiaciarki wsadzam kwiatka do sakwy :)

Do Kokotka dojeżdżam 18:30, wskakując czym prędzej pod prysznic ;) Kwiotek przeżył jazdę w sakwie :)

Jak na tak długą przerwę od roweru, to jechało się całkiem nieźle, choć cały czas obawiam się o pobolewające biodra... :/

Piątek, 1 lutego 2013 Kategoria Po mieście

pierwszy raz w tym roku ;)

ufff, dużo roboty w tym roku, do tego szkoda mi nowe koła szarpać po mieście, a mieszczucha coś mi się nie chce robić... i wyszło na to, że cały styczeń ani razu na rowerze nie byłem :)

Ale dziś chyba skończyłem studia, pogoda ładna, to aż żal było się nie ruszyć. Spadek formy chyba jest, bo pod kopiec (Kościuszki) się ciężkawo wjeżdżało :P Za to kółka fajnie się toczą. Zrzuciłem jakieś 0,6kg na samych kołach :D

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl