Czwartek, 14 lutego 2013
Kategoria >100
krk-gostyn-kokotek
opis po weekendzie ;)
Jutro atak na 280 ;)
edit:
Studia skończone (szanowny pan inżynier pozdrawia), to można się wreszcie gdzieś ruszyć :) Zamiast pociągiem wybrałem rower, zaliczając przy okazji brakującą ostatnią gminę w małopolskim na zachód od Krakowa, i kilka gmin z Górnego Śląska.
Leniwa pobudka o 8, śniadanie (raptem 3/4 paczki makaronu, coś nie miałem apetytu :P), i dopiero koło 10 ruszam w trasę. Dawno nie jeździłem, więc cisnę na początku jak głupi, co szybko objawia się bólem biodra :p
Jednak średnia 30km/h z sakwami na rozgrzewke to trochę za dużo.
Zdecydowanie spokojniej toczę się dalej, zaliczając nieszczęsny Libiąż (brakująca gmina), i robię pierwszy postój w restauracji niedaleko Tychów (Tych?).
Po wejściu trafiam na duży stół, przy którym siedzi grupa ludzi w garniturach itp. Ja oczywiście cały brudny i w obcisłych gatkach :) kelner przegonił mnie na górę, gdzie spokojnie wypiłem herbatę (zapłaciłem to wymagam - 7 łyżeczek cukru do dwóch filiżanek :D) i zżeram kanapki.
Po wyjściu z restauracji trochę zimno, więc tempo w górę. Na ekspresówce straszna lipa, bo pobocze upaćkane, a pasem trochę strach jechać.
Zjeżdżam w obiecująco wyglądającą drogę w las, który z czasem zmienia się w całkowicie oblodzoną i wyślizganą dróżkę.
Kilka wywrotek, ciężko się było podnieść z ziemi przez ten lód... czym prędzej wracam na ekspresówkę skrótem przez las, i po chwili skręcam na boczną drogę w stronę Kobióra.
Za Gostyniem zaczynają się miasta - jedno za drugim. Do tego światła, dużo skrzyżowań, wymuszeń pierwszeństwa itp. Próbuję się umówić z Mery, która okazuje się, że dojedzie dopiero wieczorem.
Kolejny postój pod jakimś zajazdem, ale nie chciało mi się wchodzić, więc wszamałem kanapki na zewnątrz. Trochę się przez to wyziębiłem, i zaczęły mi marznąć ręce (jadę w samych krótkich rowerowych rękawiczkach).
Zjeżdżam do sklepu żeby się zagrzać i kupić coś na kolację.
Jadę dalej.
Walentynki:
Dostaje od dziewczyny sms'a o treści:
"Boże miej w opiece tych wszystkich facetów, którzy jutro powiedzą "kochanie, mówiłaś że nie lubisz walentynek"".
Kurde, to dziś? Już po ciemku odnajduję kwiaciarnie w Tarnowskich Górach, i ku przerażeniu kwiaciarki wsadzam kwiatka do sakwy :)
Do Kokotka dojeżdżam 18:30, wskakując czym prędzej pod prysznic ;) Kwiotek przeżył jazdę w sakwie :)
Jak na tak długą przerwę od roweru, to jechało się całkiem nieźle, choć cały czas obawiam się o pobolewające biodra... :/
Jutro atak na 280 ;)
edit:
Studia skończone (szanowny pan inżynier pozdrawia), to można się wreszcie gdzieś ruszyć :) Zamiast pociągiem wybrałem rower, zaliczając przy okazji brakującą ostatnią gminę w małopolskim na zachód od Krakowa, i kilka gmin z Górnego Śląska.
Leniwa pobudka o 8, śniadanie (raptem 3/4 paczki makaronu, coś nie miałem apetytu :P), i dopiero koło 10 ruszam w trasę. Dawno nie jeździłem, więc cisnę na początku jak głupi, co szybko objawia się bólem biodra :p
Jednak średnia 30km/h z sakwami na rozgrzewke to trochę za dużo.
Zdecydowanie spokojniej toczę się dalej, zaliczając nieszczęsny Libiąż (brakująca gmina), i robię pierwszy postój w restauracji niedaleko Tychów (Tych?).
Po wejściu trafiam na duży stół, przy którym siedzi grupa ludzi w garniturach itp. Ja oczywiście cały brudny i w obcisłych gatkach :) kelner przegonił mnie na górę, gdzie spokojnie wypiłem herbatę (zapłaciłem to wymagam - 7 łyżeczek cukru do dwóch filiżanek :D) i zżeram kanapki.
Po wyjściu z restauracji trochę zimno, więc tempo w górę. Na ekspresówce straszna lipa, bo pobocze upaćkane, a pasem trochę strach jechać.
Zjeżdżam w obiecująco wyglądającą drogę w las, który z czasem zmienia się w całkowicie oblodzoną i wyślizganą dróżkę.
Kilka wywrotek, ciężko się było podnieść z ziemi przez ten lód... czym prędzej wracam na ekspresówkę skrótem przez las, i po chwili skręcam na boczną drogę w stronę Kobióra.
Za Gostyniem zaczynają się miasta - jedno za drugim. Do tego światła, dużo skrzyżowań, wymuszeń pierwszeństwa itp. Próbuję się umówić z Mery, która okazuje się, że dojedzie dopiero wieczorem.
Kolejny postój pod jakimś zajazdem, ale nie chciało mi się wchodzić, więc wszamałem kanapki na zewnątrz. Trochę się przez to wyziębiłem, i zaczęły mi marznąć ręce (jadę w samych krótkich rowerowych rękawiczkach).
Zjeżdżam do sklepu żeby się zagrzać i kupić coś na kolację.
Jadę dalej.
Walentynki:
Dostaje od dziewczyny sms'a o treści:
"Boże miej w opiece tych wszystkich facetów, którzy jutro powiedzą "kochanie, mówiłaś że nie lubisz walentynek"".
Kurde, to dziś? Już po ciemku odnajduję kwiaciarnie w Tarnowskich Górach, i ku przerażeniu kwiaciarki wsadzam kwiatka do sakwy :)
Do Kokotka dojeżdżam 18:30, wskakując czym prędzej pod prysznic ;) Kwiotek przeżył jazdę w sakwie :)
Jak na tak długą przerwę od roweru, to jechało się całkiem nieźle, choć cały czas obawiam się o pobolewające biodra... :/
- DST 171.00km
- Czas 07:52
- VAVG 21.74km/h
- Podjazdy 979m
- Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
A i ta droga ekspresowa to w rzeczywistość krajowa jedynka, ekspresowa zaczyna sie po kilku kilometrach w drugę stronę, gdy droga rozdziela się na 86 na Kato i S1 na Mysłowice.
Muszka - 12:49 niedziela, 24 lutego 2013 | linkuj
Co do Tychów, to obie formy są poprawne, ale niemal wszyscy mieszkańcy używają formy Tychów.
Po tym w sumie łatwo rozpoznać czy ktoś tutajeszy ;)
Muszka Muszka - 12:44 niedziela, 24 lutego 2013 | linkuj
Po tym w sumie łatwo rozpoznać czy ktoś tutajeszy ;)
Muszka Muszka - 12:44 niedziela, 24 lutego 2013 | linkuj
Z tego co mi wiadomo obie formy są poprawne :). Wax, znowu dziewczyna ;).
mdudi - 22:31 wtorek, 19 lutego 2013 | linkuj
Komentuj