Wpisy archiwalne w kategorii
>200
Dystans całkowity: | 21481.44 km (w terenie 25.10 km; 0.12%) |
Czas w ruchu: | 762:45 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.49 km/h |
Suma podjazdów: | 123742 m |
Liczba aktywności: | 71 |
Średnio na aktywność: | 302.56 km i 13h 37m |
Więcej statystyk |
W góry!
Dawno mnie tu nie było, bo odczerwca szedłem z osiołkami z Francji do Polski, ponad 1000km pieszo, w ramach Osiołkowo - farma z osiołkami :)
Krótka relacja z dzisiejszej mocno urozmaiconej wycieczki w poniedziałek wieczór ;)
Wczoraj pierwsze 200km w tym roku ::) Opis i zdjęcia: https://www.strava.com/activities/2671566047
https://www.facebook.com/311263176223019/posts/378...
Krótka relacja z dzisiejszej mocno urozmaiconej wycieczki w poniedziałek wieczór ;)
Wczoraj pierwsze 200km w tym roku ::) Opis i zdjęcia: https://www.strava.com/activities/2671566047
https://www.facebook.com/311263176223019/posts/378...
- DST 219.00km
- Czas 10:05
- VAVG 21.72km/h
- Podjazdy 2748m
- Sprzęt MBK Mirage - drugie życie
- Aktywność Jazda na rowerze
Baszowice - Szczyrk
Do Wiślicy szło, nawet średnia już prawie do 30 dobiła, ale jak się zerwał silny wiatr to mnie prawie zatrzymał :P Za Kazimierzą wreszcie się trochę uspokoił i dało się jechać.
Kraków przywitał mnie standardowo, tj jakiś idiota najpierw mnie strąbił jak go wyprzedzałem w korku, a kilka minut później wyprzedzając mnie strąbił mnie ponownie, po czym zajechał drogę i z piskiem przyhamował. Szczęśliwie byłem czujny i przed nim wyhamowałem. Skąd się biorą tacy kretyni?
W krk dłuższy pit-stop u Adama w najlepszym sklepie rowerowym w mieście :) Pooglądaliśmy trochę sprzętu, napiłem się pysznej kawki z ekspresu, godzina szybko zleciała.
Przez krk głównymi co by szybciej poszło, wyjazd 7'mką - sama radość jak człowieka podmuchy z pod tirów pchają :) Przed Sułkowicami mocny kryzys, skurcze mnie aż zaczęły łapać i mnie odcinało - zagapiłem się, i przez dobre 3h wcześniej absolutnie nic nie zjadłem. Dłuższa przerwa, sporo ciastek, banan, kanapki, i już mozolnie po górkach.
Błogą mozolność przerwało jakieś dziewcze na szosie które nagle wyjechało z bocznej dróżki - trzeba się było spiąć i nie dać się wyprzedzić :P
Czuć jeszcze nogi po sobotnim maratonie, średnia nie powala :P Ale do tego to się już muszę chyba przyzwyczaić ;)
1
Będzie kompot ;)
Kraków przywitał mnie standardowo, tj jakiś idiota najpierw mnie strąbił jak go wyprzedzałem w korku, a kilka minut później wyprzedzając mnie strąbił mnie ponownie, po czym zajechał drogę i z piskiem przyhamował. Szczęśliwie byłem czujny i przed nim wyhamowałem. Skąd się biorą tacy kretyni?
W krk dłuższy pit-stop u Adama w najlepszym sklepie rowerowym w mieście :) Pooglądaliśmy trochę sprzętu, napiłem się pysznej kawki z ekspresu, godzina szybko zleciała.
Przez krk głównymi co by szybciej poszło, wyjazd 7'mką - sama radość jak człowieka podmuchy z pod tirów pchają :) Przed Sułkowicami mocny kryzys, skurcze mnie aż zaczęły łapać i mnie odcinało - zagapiłem się, i przez dobre 3h wcześniej absolutnie nic nie zjadłem. Dłuższa przerwa, sporo ciastek, banan, kanapki, i już mozolnie po górkach.
Błogą mozolność przerwało jakieś dziewcze na szosie które nagle wyjechało z bocznej dróżki - trzeba się było spiąć i nie dać się wyprzedzić :P
Most koło Zembrzyc
Wjazd do Żywca bardzo przyjemny - kilka stromawych hopek, z których się można nieźle rozpędzić. Wjazd do Szczyrku cięgiem pod górę, ale nachylenie małe, to i prędkość przyzwoita.Czuć jeszcze nogi po sobotnim maratonie, średnia nie powala :P Ale do tego to się już muszę chyba przyzwyczaić ;)
1
- DST 261.84km
- Czas 10:05
- VAVG 25.97km/h
- VMAX 68.31km/h
- Podjazdy 2605m
- Sprzęt Szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Podroznika 2017
60km w grupie, reszta solo. Było kilka kryzysów, ale i tak jestem bardzo zadowolony z czasu :) Rędzińska była dobra na rozgrzewkę, a Karkonoska to już dała nieźle popalić - aż mi się owijka na kierze pozwijała :P Obie podjechane.
Średnia marna, za to na postojach dość sprawnie, i udało się zmieścić w 22h 46min :)
Licznik kilka razy coś szwankował, więc jeśli wierzyć garminowi, to na postojach raptem 53 minuty, co by się w miarę zgadzało.
Postaram się skrobnąć jakąś relację w tym tyg ale nic nie obiecuję :p
Nachylenie: 4/17% (na Karkonoskiej ponoć 23% jest, ale mi tego nie pokazało).
Zaliczone gminy:
Mietków, Żarów, Strzegom, Mściwojów, Paszowice, Jawor, Męcinka, Świerzawa, Wojcieszów, Bolków, Marciszów, Ciepłowody, Niemcza
Średnia marna, za to na postojach dość sprawnie, i udało się zmieścić w 22h 46min :)
Licznik kilka razy coś szwankował, więc jeśli wierzyć garminowi, to na postojach raptem 53 minuty, co by się w miarę zgadzało.
Postaram się skrobnąć jakąś relację w tym tyg ale nic nie obiecuję :p
Nachylenie: 4/17% (na Karkonoskiej ponoć 23% jest, ale mi tego nie pokazało).
Zaliczone gminy:
Mietków, Żarów, Strzegom, Mściwojów, Paszowice, Jawor, Męcinka, Świerzawa, Wojcieszów, Bolków, Marciszów, Ciepłowody, Niemcza
- DST 498.00km
- Czas 21:46
- VAVG 22.88km/h
- VMAX 72.04km/h
- Podjazdy 6158m
- Sprzęt Szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Baszowice - kokotek - dojazd na mp cz 1
Szosowo z ciezkawa przyczepka. Oczywiście prawie cały czas pod silny wiatr ;)
- DST 216.19km
- Czas 09:32
- VAVG 22.68km/h
- VMAX 50.01km/h
- Podjazdy 1252m
- Sprzęt Szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze Zlotu
Z początku całą kompaniją. Wesoło było, szczególnie jak przez dobre kilka kilometrów nie pedałowałem i byłem szybszy od Starszejpani :P
Smski:
Semes:
Kaha z radością:
Po 40km wspólnego kręcenia, odbijam w swoją stronę i zaczynam trochę mocniej kręcić.
Mimo dość mocnego wiatru z boku, wyjątkowo sprawnie idzie mi jazda, i dopiero na 90km robię pierwszy postój bo coś mi w kolanie strzyknęło i chciałem dać mu odpocząć :P
Na postoju trochę się wychłodziłem, i nie mogłem się z powrotem zagrzać. Dopadło mnie też trochę znużenie ciągłym wiatrem, przez co trochę się ciągnę. Ale jak mnie przed Mielcem wyprzedził jakiś szosowiec... no nie mogłem mu odpuścić :P Po chwili dogonił nas jeszcze jeden gość na MTB i we dwóch ciągnęli mnie koło 35km/h obwodnicą Mielca. Na delikatnych podjazdach kolega na MTB zostawał z tyłu, czekaliśmy, i znowu razem. Na koniec tak się rozochociłem, że nawet na zmianę wyszedłem, ale skończyło się to tym że sam zostałem z przodu :p
Po wspólnych 10km pożegnaliśmy się, a ja znowu zacząłem się rozglądać za jakimś sklepem żeby wodę uzupełnić w dawno już wylizanym bidonie.
Święto było, więc sklepy zamknięte. Zagaduje jakieś babuszki siedzące koło domu, które zapraszają mnie i bardzo chętnie ugaszczają. Próbują mnie też nakarmić, ale grzecznie odmawiam i przyjmuje tylko 2 butelki wody - a chciałem kranówkę.
Jak na szosową wycieczkę przystało, nie mogło zabraknąć kilku kilometrów szutrem:
Łatwo przeoczyć taki dojazd na kładkę na Wiśle:
Dalej kawałek wzdłuż Wisły bardzo przyjemną drogą wijącą się wzdłuż wału:
Koło 180km robię drugi długi postój, żeby mieć z głowy zanim jeszcze słońce zajdzie. Bardzo przyjemne spokojne okolice, sady, mały ruch, oznaczenia drogi Św. Jakuba, super się jedzie.
Przed Iwaniskami trafiam na Green(Euro?)Velo, które o dziwo jest całkiem nieźle zrobione. Ba, na tym odcinku to jest nawet lepsze od drogi :P
Zamek Krzyżtopór:
Sporo psów mnie dziś ganiało, ale jak to zwykle bywa, były to jakieś małe kundle. Za to jak mi raz wyskoczył pies... duży, czorny, widać że biega. Nawet się nie obracałem tylko cisnąłem ile mogę, licząc na to, że szybko przybliżające się szczekanie w końcu się zmęczy i odpuści. Adrenalina 100/100, pies w końcu odpuścił.
Słonko zachodzi, robi się od razu bardzo zimno. Miejscami nawet do 4 stopni spada temperatura o 21. Co za maj. Globalne ocieplenie, ta.
Co by z pustymi rękami do domu nie przyłazić, upycham jeszcze do sakwy trochę dziko rosnących bzów ;)
To był intensywny tydzień! 740km z sakwami, 4 noclegi w namiocie. Eh, to jest życie... ;)
Zaliczone gminy: Krempna, Chorkówka, Tarnowiec, Przecław, Tuszów Narodowy, Padew Narodowa, Osiek.
(na niebiesko zaliczone w tym roku, łącznie 1186 na 2476, już prawie 50% :D)
- DST 228.70km
- Czas 10:30
- VAVG 21.78km/h
- VMAX 70.99km/h
- Podjazdy 2211m
- Sprzęt Cannondale Caadx 6
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 kwietnia 2016
Kategoria >200
Gminna trzysetka z sakwami
Po 4 dniowym rowerowaniu z Niniwą, przyszedł czas na powrót do domu. Niedospany, ale dobrze rozkręcony ostatnimi dniami, ruszam po późnym śniadaniu dopiero koło 10:30.
Wiatr wieje w plecy, widoki trochę słabe, ale za to cieplutko, co po ostatnich chłodnych dniach jest miłą odmianą. Czuć że idzie wiosna! Kluczę trochę próbując ominąć DK 11, co nie do końca wychodzi mi na dobre. Coś ostatnio miałem problemy z GPSem, czego efektem jest brak jakiejkolwiek mapy, mam jedynie wgrany niezbyt zresztą dopracowany ślad. Mam więc sporo odcinków terenowych, które ciężko mi ominąć, bo boje się że nadłożę kupę kilometrów, lub ominę gminy które chciałem zaliczyć, czego bym tym bardziej nie chciał.
Średnia z jazdy przed pierwszym odcinkiem terenowym to prawie 26km/h. W terenie od razu mocno zaczęła spadać, bo i teren słaby (jakieś polne piachy, błota...).
Jedzie się pięknie, i z lekką obawą myślę o zbliżającym się coraz szybciej nawrocie, po którym będę jechał centralnie pod wiatr kolejne ~260km.
Po 90km pierwszy postój bo bidon już wylizany dawno temu i zaczyna się ciężko robić. Szybkie uzupełnienie, pączek, banan, krótka gadka z lokalnym okazem podsklepowej fauny i sprawnie zaczynam dalszą trasę.
Obawy okazały się jak najbardziej uzasadnione. Po (niemalże) zawróceniu, prędkość z dotychczasowych 30-35km/h na prostej, spada do 20-23 ;) Toporna jazda, ale czego się nie robi dla nowych gmin ;) A ciekawe nazwy gmin nawet były: Lututów, Kiełczygłów...
Nie zrobienie dokładnego śladu, kończy się jazdą po beznadziejnych drogach, pchaniem przez błota... Jakby tego było mało, przypominam sobie że lubię skróty, czego efektem jest przedzieranie się przez las bez ścieżki :P No ciekawa trasa była, nie powiem.
Między S8 a DK45 jadę super odcinkiem przez las. Świetny szuter, drzewa osłaniają całkowicie od wiatru, sama radość.
Na około 140km staję na obiad. Pierwszy raz w życiu, jadąc samemu na rowerze gotowałem sobie obiad na kuchence :) Zawsze tylko szybciej, kanapki, szybciej... A tu spokojna posiadówa na jakieś 40min i wcinanie makaronu. Nowe, przyjemne doznania samotnej jazdy ku uciesze mijających mnie samochodów (na przystanku gotowałem).
Zachodzi słonko, powoli się zmierzcha, a do domu daleko, jeszcze 200km... :P Powolutku pod wiatr...
Dojeżdżam wreszcie do bełchatowskiej kopalni, która wydaje po nocy złowrogie pomruki.
Wielka ta dziura w ziemi jest i nawet nocą robi wrażenie. Ciekawie toto wyjdzie, jak będą zalewać, co ponoć ma się stać w ciągu ~30 lat.
Problem:
Kawałek za kopalnią, staję na chwilę opierając rower o latarnię. Siadam na asfalcie żeby ubrać ochraniacze na stopy, a tymczasem rower pięknie stacza się do pobliskiego świeżo wykopanego roweru. No pięknie.
Wskakuje czym prędzej do rowu, wyciągam z wody rękawiczki, roweru mi się nie udaje, bo rów ma dobre 1,5m głębokości, a rower z sakwami do poręcznych nie należy, więc musiałem je najpierw odpiąć.
Podmoknięte buty i rękawiczki. Tragedia. Przy 3 stopniach nie jest to dobra nowina.
Jadę dalej, robi się coraz zimniej, a wg prognozy temperatura miała nie spadać poniżej 2 stopni niby. Pieprzeni metereolodzy ;)
W pobliskim lasku robię szybki striptease żeby ubrać zimowe spodnie, bo już bardzo zimno. GPS pada całkiem (śladu niestety nie udało mi się z niego zgrać, więc tylko wyklikany na RWGPS mam) i nie chce się za nic włączyć. To by było na tyle jeśli chodzi o jazdę po gminach. Jadę od tego momentu już najprostszą drogą do domu.
Na 220 kilometrze (po kolejnych 85km jazdy), w Gorzkowicach robię kolejny postój, w tym zaopatruję się na noc w szczęśliwie otwartym jeszcze sklepie.
Agonia: :)
W ręce coraz zimniej, nogi lekko skostniałe, ziewa mi się coraz bardziej, tempo spada.
Męczę się coraz bardziej, zarzuca mnie coraz bardziej do rowu i na środek drogi. Dalsza jazda nie ma zbytnio sensu, ale boję się stanąć bo -3 stopnie (miało być +2!). Po 65km jazdy odpuszczam, i siadam na przystanku przykrywając się śpiworem (Cumulus X-lite, zbyt ciepły i duży to on nie jest :P). Zdążyłem sobie jeszcze pomyśleć "chyba nie zas..." po czy zasypiam oparty o bagażnik roweru ;)
Co jakiś czas budzę się z zimna, i próbuję się bardziej zagrzać wtulając mocniej w śpiwór, ale wilgotne i zamarzające na mnie ciuchy nie ułatwiają zagrzewania się.
Nie wiem ile czasu na przystanku spędziłem (30min? 1,5h?), ale na tyle dużo, że jak wstałem to się tak trząsłem z zimna że nie mogłem na rower wsiąść :P Telepało mną jak chyba nigdy.
Pędzę ile mogę żeby się tylko trochę zagrzać. Ulga, i spanie przeszło jak ręką odjął. Powoli na wschodnim horyzoncie się przejaśnia, zwiększa się ruch.
Wreszcie wschód i od razu cieplej.
Już znajome mi tereny - Zagnańsk ze swoim Dębem, przyjemny lasek przed Bodzentynem, i wreszcie koło 8 rano jestem w domu. Rano już koło 10 stopni, to był jeden z pierwszych naprawdę ciepłych dni tej wiosny... a ja taki wymarznięty i wymęczony, że spać poszedłem na pół dnia pod dwiema kołdrami ;)
Niezbyt łatwa to była trzysetka była. 250km pod wiatr, sporo za zimno, pechowo przemoczone rękawiczki i buty... Tak czy inaczej, poza ciężkim kawałkiem nocy, fajnie się jechało ;) Udał się też najważniejszy cel wyjazdu - w miarę wysoka kadencja przez całą trasę i brak bólu kolan, z którymi coś ostatnio kiepskawo było.
Climb: 3/11%
Zaliczone gminy: Radłów, Praszka, Skomlin, Biała, Czastary, Sokolniki, Galewice, Lututów, Czarnożyły, Ostrówek, Osjaków, Rusiec, Kiełczygłów, Rząśnia, Fałków, Ruda Malenicka, Smyków
Łącznie 1179, 47 w tym roku (na niebiesko).
Wiatr wieje w plecy, widoki trochę słabe, ale za to cieplutko, co po ostatnich chłodnych dniach jest miłą odmianą. Czuć że idzie wiosna! Kluczę trochę próbując ominąć DK 11, co nie do końca wychodzi mi na dobre. Coś ostatnio miałem problemy z GPSem, czego efektem jest brak jakiejkolwiek mapy, mam jedynie wgrany niezbyt zresztą dopracowany ślad. Mam więc sporo odcinków terenowych, które ciężko mi ominąć, bo boje się że nadłożę kupę kilometrów, lub ominę gminy które chciałem zaliczyć, czego bym tym bardziej nie chciał.
Średnia z jazdy przed pierwszym odcinkiem terenowym to prawie 26km/h. W terenie od razu mocno zaczęła spadać, bo i teren słaby (jakieś polne piachy, błota...).
Jedzie się pięknie, i z lekką obawą myślę o zbliżającym się coraz szybciej nawrocie, po którym będę jechał centralnie pod wiatr kolejne ~260km.
Po 90km pierwszy postój bo bidon już wylizany dawno temu i zaczyna się ciężko robić. Szybkie uzupełnienie, pączek, banan, krótka gadka z lokalnym okazem podsklepowej fauny i sprawnie zaczynam dalszą trasę.
Obawy okazały się jak najbardziej uzasadnione. Po (niemalże) zawróceniu, prędkość z dotychczasowych 30-35km/h na prostej, spada do 20-23 ;) Toporna jazda, ale czego się nie robi dla nowych gmin ;) A ciekawe nazwy gmin nawet były: Lututów, Kiełczygłów...
Nie zrobienie dokładnego śladu, kończy się jazdą po beznadziejnych drogach, pchaniem przez błota... Jakby tego było mało, przypominam sobie że lubię skróty, czego efektem jest przedzieranie się przez las bez ścieżki :P No ciekawa trasa była, nie powiem.
Między S8 a DK45 jadę super odcinkiem przez las. Świetny szuter, drzewa osłaniają całkowicie od wiatru, sama radość.
Na około 140km staję na obiad. Pierwszy raz w życiu, jadąc samemu na rowerze gotowałem sobie obiad na kuchence :) Zawsze tylko szybciej, kanapki, szybciej... A tu spokojna posiadówa na jakieś 40min i wcinanie makaronu. Nowe, przyjemne doznania samotnej jazdy ku uciesze mijających mnie samochodów (na przystanku gotowałem).
Zachodzi słonko, powoli się zmierzcha, a do domu daleko, jeszcze 200km... :P Powolutku pod wiatr...
Dojeżdżam wreszcie do bełchatowskiej kopalni, która wydaje po nocy złowrogie pomruki.
Wielka ta dziura w ziemi jest i nawet nocą robi wrażenie. Ciekawie toto wyjdzie, jak będą zalewać, co ponoć ma się stać w ciągu ~30 lat.
Problem:
Kawałek za kopalnią, staję na chwilę opierając rower o latarnię. Siadam na asfalcie żeby ubrać ochraniacze na stopy, a tymczasem rower pięknie stacza się do pobliskiego świeżo wykopanego roweru. No pięknie.
Wskakuje czym prędzej do rowu, wyciągam z wody rękawiczki, roweru mi się nie udaje, bo rów ma dobre 1,5m głębokości, a rower z sakwami do poręcznych nie należy, więc musiałem je najpierw odpiąć.
Podmoknięte buty i rękawiczki. Tragedia. Przy 3 stopniach nie jest to dobra nowina.
Jadę dalej, robi się coraz zimniej, a wg prognozy temperatura miała nie spadać poniżej 2 stopni niby. Pieprzeni metereolodzy ;)
W pobliskim lasku robię szybki striptease żeby ubrać zimowe spodnie, bo już bardzo zimno. GPS pada całkiem (śladu niestety nie udało mi się z niego zgrać, więc tylko wyklikany na RWGPS mam) i nie chce się za nic włączyć. To by było na tyle jeśli chodzi o jazdę po gminach. Jadę od tego momentu już najprostszą drogą do domu.
Na 220 kilometrze (po kolejnych 85km jazdy), w Gorzkowicach robię kolejny postój, w tym zaopatruję się na noc w szczęśliwie otwartym jeszcze sklepie.
Agonia: :)
W ręce coraz zimniej, nogi lekko skostniałe, ziewa mi się coraz bardziej, tempo spada.
Męczę się coraz bardziej, zarzuca mnie coraz bardziej do rowu i na środek drogi. Dalsza jazda nie ma zbytnio sensu, ale boję się stanąć bo -3 stopnie (miało być +2!). Po 65km jazdy odpuszczam, i siadam na przystanku przykrywając się śpiworem (Cumulus X-lite, zbyt ciepły i duży to on nie jest :P). Zdążyłem sobie jeszcze pomyśleć "chyba nie zas..." po czy zasypiam oparty o bagażnik roweru ;)
Co jakiś czas budzę się z zimna, i próbuję się bardziej zagrzać wtulając mocniej w śpiwór, ale wilgotne i zamarzające na mnie ciuchy nie ułatwiają zagrzewania się.
Nie wiem ile czasu na przystanku spędziłem (30min? 1,5h?), ale na tyle dużo, że jak wstałem to się tak trząsłem z zimna że nie mogłem na rower wsiąść :P Telepało mną jak chyba nigdy.
Pędzę ile mogę żeby się tylko trochę zagrzać. Ulga, i spanie przeszło jak ręką odjął. Powoli na wschodnim horyzoncie się przejaśnia, zwiększa się ruch.
Wreszcie wschód i od razu cieplej.
Już znajome mi tereny - Zagnańsk ze swoim Dębem, przyjemny lasek przed Bodzentynem, i wreszcie koło 8 rano jestem w domu. Rano już koło 10 stopni, to był jeden z pierwszych naprawdę ciepłych dni tej wiosny... a ja taki wymarznięty i wymęczony, że spać poszedłem na pół dnia pod dwiema kołdrami ;)
Niezbyt łatwa to była trzysetka była. 250km pod wiatr, sporo za zimno, pechowo przemoczone rękawiczki i buty... Tak czy inaczej, poza ciężkim kawałkiem nocy, fajnie się jechało ;) Udał się też najważniejszy cel wyjazdu - w miarę wysoka kadencja przez całą trasę i brak bólu kolan, z którymi coś ostatnio kiepskawo było.
Climb: 3/11%
Zaliczone gminy: Radłów, Praszka, Skomlin, Biała, Czastary, Sokolniki, Galewice, Lututów, Czarnożyły, Ostrówek, Osjaków, Rusiec, Kiełczygłów, Rząśnia, Fałków, Ruda Malenicka, Smyków
Łącznie 1179, 47 w tym roku (na niebiesko).
- DST 355.59km
- Teren 20.00km
- Czas 17:20
- VAVG 20.51km/h
- VMAX 52.13km/h
- Podjazdy 2017m
- Sprzęt Cannondale Caadx 6
- Aktywność Jazda na rowerze
Dolsk-ldz
Po odpoczynku przez ostatnie 2 dni, postanowiłem po raz wtóry spróbować swoich sił na dłuższym dystansie. Cały czas miałem dość blisko do linii kolejowej, więc czułem się bezpieczny :P
Od początku spokojne tempo, wysoka kadencja, ale z taaakim wiatrem w plecy, to i tak się super jechało :) Na prostym i po 35km/h się pokazywało, choć zwykle koło 25km/h trzymało.
Pierwszy postój dopiero po 95km, kolejne dwa co 40km.
Moją jazdę chciało zakończyć dwóch panów:
Pierwszy przecinał mi drogę w poprzek. Starszy pan, w czapce (najgorszy sort!) wjechał na drogę nawet nie patrząc w moim kierunku... Wyhamowałem.
Drugi wyjeżdżał z posesji, z mojej lewej, rozglądał się. W końcu ruszył, byłem pewien że pojedzie lewym pasem i jak mnie minie to zjedzie na prawy. Myliłem się ;) Totalnie mnie nie widział. Zjechał na prawy pas, i tyle dobrze, że szybko jechałem to go po prostu minąłem z k*rwą na ustach, dzięki czemu odbił trochę w lewo a ja pojechałem dalej.
Widać w szoku był, bo został na dobre 2 minuty z tyłu, po czym podjechał do mnie i zaczął przepraszać na całego.
Eh, jak to jest, że mnie ciągle prześladują takie sytuacje?
Równie dobrze mogli napisać "wiesz":
Póki wiało dobrze, to średnia i 24,8 była (na ~120km), ale później coraz bardziej odbijałem na południe, wiatr przestał aż tak pomagać, i od razu zwolniłem ;) Dodatkowo przed Łodzią ciągle bardzo delikatnie, ale jednak pod górkę, więc nie przemęczałem się.
Na zestaw podróżnika się nie skusiłem, bo łódzki host obiecywał szamę ;)
Pod wieczór zimno, 1-2 stopnie, nogi w letnich SPDach od początku wycieczki przemarznięte mimo ochraniaczy, ale dało się żyć.
Na koniec jeszcze odrobinę dokręciłem żeby 200km na liczniku się pojawiło ;)
Mimo spokojnego tempa, jechało się na tyle dobrze, że przeszło mi przez myśl, czy by do domu nie dokręcić za jednym zamachem, ale chyba kolana odmówiłyby już wtedy posłuszeństwa. A tak, wyszło w sam raz, bo w sumie nie bolały - cel osiągnięty.
Let's have a moment in Łódź:
Prysznic, żarło, pogaduchy i spać. Dzięki za miłe towarzystwo Danielu ;)
Zaliczone gminy: Śrem, Żerków, Czermin, Gizałki, Grodziec, Rychwał, Tuliszków, Turek, Przykona, Uniejów, Poddębice, Dalików
Od początku spokojne tempo, wysoka kadencja, ale z taaakim wiatrem w plecy, to i tak się super jechało :) Na prostym i po 35km/h się pokazywało, choć zwykle koło 25km/h trzymało.
Pierwszy postój dopiero po 95km, kolejne dwa co 40km.
Moją jazdę chciało zakończyć dwóch panów:
Pierwszy przecinał mi drogę w poprzek. Starszy pan, w czapce (najgorszy sort!) wjechał na drogę nawet nie patrząc w moim kierunku... Wyhamowałem.
Drugi wyjeżdżał z posesji, z mojej lewej, rozglądał się. W końcu ruszył, byłem pewien że pojedzie lewym pasem i jak mnie minie to zjedzie na prawy. Myliłem się ;) Totalnie mnie nie widział. Zjechał na prawy pas, i tyle dobrze, że szybko jechałem to go po prostu minąłem z k*rwą na ustach, dzięki czemu odbił trochę w lewo a ja pojechałem dalej.
Widać w szoku był, bo został na dobre 2 minuty z tyłu, po czym podjechał do mnie i zaczął przepraszać na całego.
Eh, jak to jest, że mnie ciągle prześladują takie sytuacje?
Równie dobrze mogli napisać "wiesz":
Póki wiało dobrze, to średnia i 24,8 była (na ~120km), ale później coraz bardziej odbijałem na południe, wiatr przestał aż tak pomagać, i od razu zwolniłem ;) Dodatkowo przed Łodzią ciągle bardzo delikatnie, ale jednak pod górkę, więc nie przemęczałem się.
Na zestaw podróżnika się nie skusiłem, bo łódzki host obiecywał szamę ;)
Pod wieczór zimno, 1-2 stopnie, nogi w letnich SPDach od początku wycieczki przemarznięte mimo ochraniaczy, ale dało się żyć.
Na koniec jeszcze odrobinę dokręciłem żeby 200km na liczniku się pojawiło ;)
Mimo spokojnego tempa, jechało się na tyle dobrze, że przeszło mi przez myśl, czy by do domu nie dokręcić za jednym zamachem, ale chyba kolana odmówiłyby już wtedy posłuszeństwa. A tak, wyszło w sam raz, bo w sumie nie bolały - cel osiągnięty.
Let's have a moment in Łódź:
Prysznic, żarło, pogaduchy i spać. Dzięki za miłe towarzystwo Danielu ;)
Zaliczone gminy: Śrem, Żerków, Czermin, Gizałki, Grodziec, Rychwał, Tuliszków, Turek, Przykona, Uniejów, Poddębice, Dalików
- DST 201.15km
- Czas 08:48
- VAVG 22.86km/h
- Podjazdy 733m
- Sprzęt Cannondale Caadx 6
- Aktywność Jazda na rowerze
Nie zawsze wybieram najkrótszą drogę - Vol.2, cz. 2
Po spokojnej nocy, czas na dalsze gminienie :)
Z rana żona Borafu zrobiła specjalnie dla mnie makaron. Dzięki!
W miarę sprawnie się zbieram, za to mniej sprawnie jadę. Coś się rozkręcić nie mogłem (tempo nadal spokojne, ale bez przesady... :P).
Męczy też trochę wiatr - wczoraj prawie cały dzień miałem w pysk, a dziś już tylko połowę, więc nie tak źle :)
Po przyjemnych kilometrach na krajówce, zjeżdżam na jakieś boczne dróżki gdzie od razu mnie wytrzęsło porządnie. Do tego szwankuje coś GPS który się wyłącza. Wcisnąłem do baterii jakieś sreberko z batona i pomogło. Wreszcie można spokojnie jechać. Choć po takim 'asfalcie' to łatwo nie idzie:
Dobrze że mam Brooksa Flyera to jakoś da się na tym nawet żyć, ale o jakiejś szybszej jeździe to nie ma co mówić.
Po pewnym czasie walki skręcam w jakąś leśną dróżkę, na której jest tarka a z boku piaszczyste pobocze. Jak na Gobi się poczułem znowu... ;)
Miejscami atakuje jeszcze jakiś bruk.
Nie ma to jak szosowa wycieczka :) Za każdym razem po takiej przeprawie obiecuję sobie nie wytyczać więcej takich tras, a po jakimś czasie sytuacja i tak się powtarza. Ma to jednak swój (wątpliwy) urok.
Z dużą ulgą wskakuje na drogę techniczną wzdłuż 8'mki. Idealny asfalt, wiatr w plecy... kusiło żeby lecieć tą drogą dalej, choćby i do Wrocka ;) 4km kawałek jednak szybko mija i zaczyna się region pełen wszelakiej maści sadów.
Łatosiówka - zdecydowanie mniej od swojego imiennika wymowna
W Nowym Mieście nad Pilicą robię sobie zasłużony 20-25min postój. Licznik pokazuje 130km. Gdy wyleguje się na ławce, zaczepia mnie jakiś przechodzień życząc szerokiej drogi, błogosławieństwa Bożego i pomyślności. Pełna kultura.
130km bez postoju - dobry wynik. Nie wiem co było w tym porannym makaronie, ale ja chce więcej! :)
Pilica:
Wszędzie te dopalacze teraz reklamują...
Bez większych ciekawostek docieram do Szydłowca, z którego szybko przeganiają mnie nadciągające ciemne chmury.
Szklane domy w Szydłowcu:
Night cluby też nie najlepsze ;)
Wszędzie żarnowiec. Co roku toto kwitnie? Jakoś nie kojarzę takich ilości...
Żółto
Już w samych Starachowicach zaliczam najtrudniejszy podjeździk na trasie. Jakieś 2km od domu mam taką ściankę 11%... ;) Jest to zarazem najwyższy punkt wycieczki.
Na koniec jeszcze tryumfalny przejazd przez osiedle i wreszcie w domu. Zamiast 170km wyszło kilometrów 510 :) Jest radość.
Plan udany - mimo sporej ilości kilometrów kolana nie bolą :) Do tego przy spokojnym tempie prawie nie czuję potrzeby postojów. Na 230km trasy raptem jedna przerwa to całkiem niezły wynik :)
Na BS'ie łapie podwójne okienko. Dawno już mnie tam nie było...
Zaliczone gminy:
Głuchów, Rawa Mazowiecka Wiejska, Nowy Kawęczyn, Kowiesy, Mogielnica, Nowe Miasto nad Pilicą, Rusinów
(jak ciul ominąłem Rawę Mazowiecką nie wiedząc że miasto jest osobną gminą eh...)
Z rana żona Borafu zrobiła specjalnie dla mnie makaron. Dzięki!
W miarę sprawnie się zbieram, za to mniej sprawnie jadę. Coś się rozkręcić nie mogłem (tempo nadal spokojne, ale bez przesady... :P).
Męczy też trochę wiatr - wczoraj prawie cały dzień miałem w pysk, a dziś już tylko połowę, więc nie tak źle :)
Po przyjemnych kilometrach na krajówce, zjeżdżam na jakieś boczne dróżki gdzie od razu mnie wytrzęsło porządnie. Do tego szwankuje coś GPS który się wyłącza. Wcisnąłem do baterii jakieś sreberko z batona i pomogło. Wreszcie można spokojnie jechać. Choć po takim 'asfalcie' to łatwo nie idzie:
Dobrze że mam Brooksa Flyera to jakoś da się na tym nawet żyć, ale o jakiejś szybszej jeździe to nie ma co mówić.
Po pewnym czasie walki skręcam w jakąś leśną dróżkę, na której jest tarka a z boku piaszczyste pobocze. Jak na Gobi się poczułem znowu... ;)
Miejscami atakuje jeszcze jakiś bruk.
Nie ma to jak szosowa wycieczka :) Za każdym razem po takiej przeprawie obiecuję sobie nie wytyczać więcej takich tras, a po jakimś czasie sytuacja i tak się powtarza. Ma to jednak swój (wątpliwy) urok.
Z dużą ulgą wskakuje na drogę techniczną wzdłuż 8'mki. Idealny asfalt, wiatr w plecy... kusiło żeby lecieć tą drogą dalej, choćby i do Wrocka ;) 4km kawałek jednak szybko mija i zaczyna się region pełen wszelakiej maści sadów.
Łatosiówka - zdecydowanie mniej od swojego imiennika wymowna
W Nowym Mieście nad Pilicą robię sobie zasłużony 20-25min postój. Licznik pokazuje 130km. Gdy wyleguje się na ławce, zaczepia mnie jakiś przechodzień życząc szerokiej drogi, błogosławieństwa Bożego i pomyślności. Pełna kultura.
130km bez postoju - dobry wynik. Nie wiem co było w tym porannym makaronie, ale ja chce więcej! :)
Pilica:
Wszędzie te dopalacze teraz reklamują...
Bez większych ciekawostek docieram do Szydłowca, z którego szybko przeganiają mnie nadciągające ciemne chmury.
Szklane domy w Szydłowcu:
Night cluby też nie najlepsze ;)
Wszędzie żarnowiec. Co roku toto kwitnie? Jakoś nie kojarzę takich ilości...
Żółto
Już w samych Starachowicach zaliczam najtrudniejszy podjeździk na trasie. Jakieś 2km od domu mam taką ściankę 11%... ;) Jest to zarazem najwyższy punkt wycieczki.
Na koniec jeszcze tryumfalny przejazd przez osiedle i wreszcie w domu. Zamiast 170km wyszło kilometrów 510 :) Jest radość.
Plan udany - mimo sporej ilości kilometrów kolana nie bolą :) Do tego przy spokojnym tempie prawie nie czuję potrzeby postojów. Na 230km trasy raptem jedna przerwa to całkiem niezły wynik :)
Na BS'ie łapie podwójne okienko. Dawno już mnie tam nie było...
Zaliczone gminy:
Głuchów, Rawa Mazowiecka Wiejska, Nowy Kawęczyn, Kowiesy, Mogielnica, Nowe Miasto nad Pilicą, Rusinów
(jak ciul ominąłem Rawę Mazowiecką nie wiedząc że miasto jest osobną gminą eh...)
- DST 229.33km
- Czas 09:07
- VAVG 25.16km/h
- VMAX 64.20km/h
- Podjazdy 1394m
- Sprzęt Szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Nie zawsze wybieram najkrótszą drogę - Vol.2, cz. 1
Na weekend znowu mi wypadł wyjazd do Starachowic. Czas był, wybór więc prosty - rower. Pogoda co prawda nie najlepsza, przez co mój kompan podróży stwierdził że nie jedzie... Oj, kusiło żeby też zostać w domu jak ten deszcz za oknem widziałem...
Do Starachowic można jechać np tak:
http://waxmund.bikestats.pl/448370,204km-bez-zatrz...
Ale to nudy jechać tak najprostszą drogą (najkrótszą jest 170km), o czym wiem już od dawna. Efektem tego była 400'ka kilka lat temu:
http://waxmund.bikestats.pl/468091,Nie-zawsze-wybi...
Ja sobie wyznaczyłem trasę, która ma 510km...:) Do tego pierwsze ~300 cięgiem pod wiatr w twarz. Kto to te rowery wymyślił i po co? :P
Pomimo że wstałem o 6:30, to na rower wsiadłem dopiero po 10, jak już całe mieszkanie posprzątałem :P Tak mi się nie chciało w tym deszczu... ;)
Już od początku coś nie szło. A to siodełko trzeba poprawić, a to lampka z kieszeni wypadła (jakim cudem? chyba pierwszy raz w życiu mi coś tych rozmiarów z kieszeni bluzy rowerowej wypadło...). Pozbierałem każdą część lampki osobno z drogi, złożyłem w kupę i działa dalej. A tak ludzie narzekają że wyłamują te zatrzaski w Wall-e..
Przez miasto bardzo spokojnie bo kałuż dużo. Za Krakowem wreszcie zaczynają się jakieś góreczki i wszędobylski rzepak.
Plan na ten wyjazd, to tradycyjnie w tym roku, nie zajechać sobie kolan :) Więc od początku tempo spokojne, bez żadnego dyszenia. Czyli turystyka, widoczki itp.
Skrajem Jury dojeżdżam do Przyrowa, gdzie na 110km robię sobie pierwszy postój. Wcinam jakąś kanapkę, pogadałem chwilę przez telefon, trochę rozciągania i po kilku (zapewne nastu) minutach jadę dalej.
Jak na porządną wycieczkę na szosówce, nie mogło oczywiście się obyć bez kilku kilometrów w terenie :)
Warta i urocza barierka:
Dojeżdżam w końcu do popularnej Gierkówki, na której jest zakaz jazdy rowerem, którego oczywiście przy planowaniu trasy nie uwzględniłem :) Próbuję ją minąć a to z lewej, stoję na światłach, a to z prawej, znowu światła. Nie ma to większego sensu. Podumałem chwilę nad pączkiem pod lokalnym sklepem, i zdecydowałem się pojechać te niecałe 20km po zakazie.
Gmina Mykanów - będzie mykanie razem z tirami.
Z tirami za plecami od razu inna jazda. Co jakiś czas mocne podmuchy w plecy, które przyspieszają o dobre 5km/h. Szybko i przyjemnie minął ten kawałek. Ja to jednak lubię ekspresówkami czasem pojeździć... Szerokie pobocze tylko dla mnie, czuję się bezpieczniej na takiej drodze niż na niejednej wąskiej drodze wojewódzkiej.
W końcu odbijam w jakąś boczną dróżkę na której szybko tęsknię za krajówką, bo asfalt beznadziejny, trzęsie strasznie. Zza rzepakowego horyzontu wyłania się bełchatowska elektrownia:
Objeżdżam ją jej obwodnicą mocno zarośniętą żarnowcem
Ścieszką oczywiście nie da się zbytnio jechać bo pełno na niej szyszek.
Wreszcie wyłania się kopalnia. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Taką dziurę wykopać...
Transport węgla:
Gdy stoję i focę przy moim porzuconym przy drodze rowerze z piskiem opon zatrzymuje się jakieś auto, po czym żwawo wyskakuje z niego jakiś gość. Moja reakcja była jeszcze żwawsza i po sekundzie stoję już koło roweru :)
Dalsze kawałki gruntówek okazały się o dziwo świetnymi drogami. Zwykle mam przeciwnie zaskakujące sytuacje.
Nic się nie paliło
Na 210km zatrzymuje się na obiad. Zamawiam normalną 45cm pizzę, a pani najpierw mi ją na wynos chce wcisnąć, a później się pyta dla ilu osób talerze ;)
Pojadłem zdrowo, i nawet ostały się dwa kawałki na wynos.
Wpadłem też tutaj na genialny pomysł dociśnięcia trasy do końca, tj zrobienia tych 510km non-stop, ale prognoza pokazywała że pół nocy ma padać, a za dnia ma być suchutko, więc wybór był prosty. Ciepłe suche łóżko i taki sam asfalt dnia następnego przeważyły :)
Nosił wilk razy wiele, oj wiele... ponieśli i wilka.
Dojeżdżam do skrzyżowania z DK74. Z lewej pusto, z prawej pusto, czerwone się świeci. Nie będę stać jak głupi. Jadę.
Już będąc w połowie skrzyżowania miałem jakieś złe przeczucia...
Kawałek dalej dogania mnie policja....
ehh....
Próbowałem się wykpić
podlizać
wziąć na litość
na bolące kolano
na kocie oczy rodem ze Shreka (wyszło mi to mniej więcej tak:)
No nic nie podziałało. Nic!
Z mandatem na II Jagiełłę w ręku pożegnałem parkę policjantów (pewnie będą bardzo z siebie dumni, dzieciom opowiedzą jakiego przestępce dziś złapali :P).
Cóż zrobić, kiedyś musiało mnie trafić ;) Dobrze że na jednym Władku się skończyło, bo widełki i do pięciu dochodzą... A takich czerwonych świateł to ja w życiu trochę...
Szybko się zmierzcha, w Łasku uzupełniam po raz kolejny puste już bidony. Zajeżdżam jeszcze zawieźć w Łodzi przesyłkę (celem zaoszczędzenia 5,9zł na poczcie. W porównaniu do mandatu, kiepsko to wyszło :P), i jak po sznurku docieram do Borafu który mimo późnej godziny (23:30) podejmuje mnie chlebem i solą (Emską - bo ja tak w ogóle chory jestem trochę :P).
Posiedzieliśmy chwilę przy herbacie, ale ja zmęczony, obaj chorzy, więc nie było co długo siedzieć i szybko wskoczyłem do łóżka.
Zaliczone gminy:
Przyrów, Rędziny, Ładzice, Lgota Wielka, Sulmierzyce Kleszczów, Szczerców, Kluki, Zelów, Widawa, Sędziejowice, Buczek
Do Starachowic można jechać np tak:
http://waxmund.bikestats.pl/448370,204km-bez-zatrz...
Ale to nudy jechać tak najprostszą drogą (najkrótszą jest 170km), o czym wiem już od dawna. Efektem tego była 400'ka kilka lat temu:
http://waxmund.bikestats.pl/468091,Nie-zawsze-wybi...
Ja sobie wyznaczyłem trasę, która ma 510km...:) Do tego pierwsze ~300 cięgiem pod wiatr w twarz. Kto to te rowery wymyślił i po co? :P
Pomimo że wstałem o 6:30, to na rower wsiadłem dopiero po 10, jak już całe mieszkanie posprzątałem :P Tak mi się nie chciało w tym deszczu... ;)
Już od początku coś nie szło. A to siodełko trzeba poprawić, a to lampka z kieszeni wypadła (jakim cudem? chyba pierwszy raz w życiu mi coś tych rozmiarów z kieszeni bluzy rowerowej wypadło...). Pozbierałem każdą część lampki osobno z drogi, złożyłem w kupę i działa dalej. A tak ludzie narzekają że wyłamują te zatrzaski w Wall-e..
Przez miasto bardzo spokojnie bo kałuż dużo. Za Krakowem wreszcie zaczynają się jakieś góreczki i wszędobylski rzepak.
Plan na ten wyjazd, to tradycyjnie w tym roku, nie zajechać sobie kolan :) Więc od początku tempo spokojne, bez żadnego dyszenia. Czyli turystyka, widoczki itp.
Skrajem Jury dojeżdżam do Przyrowa, gdzie na 110km robię sobie pierwszy postój. Wcinam jakąś kanapkę, pogadałem chwilę przez telefon, trochę rozciągania i po kilku (zapewne nastu) minutach jadę dalej.
Jak na porządną wycieczkę na szosówce, nie mogło oczywiście się obyć bez kilku kilometrów w terenie :)
Warta i urocza barierka:
Dojeżdżam w końcu do popularnej Gierkówki, na której jest zakaz jazdy rowerem, którego oczywiście przy planowaniu trasy nie uwzględniłem :) Próbuję ją minąć a to z lewej, stoję na światłach, a to z prawej, znowu światła. Nie ma to większego sensu. Podumałem chwilę nad pączkiem pod lokalnym sklepem, i zdecydowałem się pojechać te niecałe 20km po zakazie.
Gmina Mykanów - będzie mykanie razem z tirami.
Z tirami za plecami od razu inna jazda. Co jakiś czas mocne podmuchy w plecy, które przyspieszają o dobre 5km/h. Szybko i przyjemnie minął ten kawałek. Ja to jednak lubię ekspresówkami czasem pojeździć... Szerokie pobocze tylko dla mnie, czuję się bezpieczniej na takiej drodze niż na niejednej wąskiej drodze wojewódzkiej.
W końcu odbijam w jakąś boczną dróżkę na której szybko tęsknię za krajówką, bo asfalt beznadziejny, trzęsie strasznie. Zza rzepakowego horyzontu wyłania się bełchatowska elektrownia:
Objeżdżam ją jej obwodnicą mocno zarośniętą żarnowcem
Ścieszką oczywiście nie da się zbytnio jechać bo pełno na niej szyszek.
Wreszcie wyłania się kopalnia. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Taką dziurę wykopać...
Transport węgla:
Gdy stoję i focę przy moim porzuconym przy drodze rowerze z piskiem opon zatrzymuje się jakieś auto, po czym żwawo wyskakuje z niego jakiś gość. Moja reakcja była jeszcze żwawsza i po sekundzie stoję już koło roweru :)
Dalsze kawałki gruntówek okazały się o dziwo świetnymi drogami. Zwykle mam przeciwnie zaskakujące sytuacje.
Nic się nie paliło
Na 210km zatrzymuje się na obiad. Zamawiam normalną 45cm pizzę, a pani najpierw mi ją na wynos chce wcisnąć, a później się pyta dla ilu osób talerze ;)
Pojadłem zdrowo, i nawet ostały się dwa kawałki na wynos.
Wpadłem też tutaj na genialny pomysł dociśnięcia trasy do końca, tj zrobienia tych 510km non-stop, ale prognoza pokazywała że pół nocy ma padać, a za dnia ma być suchutko, więc wybór był prosty. Ciepłe suche łóżko i taki sam asfalt dnia następnego przeważyły :)
Nosił wilk razy wiele, oj wiele... ponieśli i wilka.
Dojeżdżam do skrzyżowania z DK74. Z lewej pusto, z prawej pusto, czerwone się świeci. Nie będę stać jak głupi. Jadę.
Już będąc w połowie skrzyżowania miałem jakieś złe przeczucia...
Kawałek dalej dogania mnie policja....
ehh....
Próbowałem się wykpić
podlizać
wziąć na litość
na bolące kolano
na kocie oczy rodem ze Shreka (wyszło mi to mniej więcej tak:)
No nic nie podziałało. Nic!
Z mandatem na II Jagiełłę w ręku pożegnałem parkę policjantów (pewnie będą bardzo z siebie dumni, dzieciom opowiedzą jakiego przestępce dziś złapali :P).
Cóż zrobić, kiedyś musiało mnie trafić ;) Dobrze że na jednym Władku się skończyło, bo widełki i do pięciu dochodzą... A takich czerwonych świateł to ja w życiu trochę...
Szybko się zmierzcha, w Łasku uzupełniam po raz kolejny puste już bidony. Zajeżdżam jeszcze zawieźć w Łodzi przesyłkę (celem zaoszczędzenia 5,9zł na poczcie. W porównaniu do mandatu, kiepsko to wyszło :P), i jak po sznurku docieram do Borafu który mimo późnej godziny (23:30) podejmuje mnie chlebem i solą (Emską - bo ja tak w ogóle chory jestem trochę :P).
Posiedzieliśmy chwilę przy herbacie, ale ja zmęczony, obaj chorzy, więc nie było co długo siedzieć i szybko wskoczyłem do łóżka.
Zaliczone gminy:
Przyrów, Rędziny, Ładzice, Lgota Wielka, Sulmierzyce Kleszczów, Szczerców, Kluki, Zelów, Widawa, Sędziejowice, Buczek
- DST 287.56km
- Czas 10:54
- VAVG 26.38km/h
- VMAX 63.25km/h
- Podjazdy 1714m
- Sprzęt Szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawka - dzień 1
Adam miał mnie kawałek odprowadzić. Odprowadził mnie pierwsze ~170km :)
Ja z sakwami, Adam na lekko, więc musiałem cisnąć żeby się kolega nie nudził, dzięki czemu wykręciliśmy średnią 30km/h na 110km :P
Później nam się osłabło i miasta też nas dodatkowo zwolniły. W Zawadzkim doganiam wyprawkę i już razem jedziemy do świetnej wiaty wynalezionej przez Iwa.
Ja z sakwami, Adam na lekko, więc musiałem cisnąć żeby się kolega nie nudził, dzięki czemu wykręciliśmy średnią 30km/h na 110km :P
Później nam się osłabło i miasta też nas dodatkowo zwolniły. W Zawadzkim doganiam wyprawkę i już razem jedziemy do świetnej wiaty wynalezionej przez Iwa.
- DST 201.00km
- Czas 07:10
- VAVG 28.05km/h
- VMAX 70.60km/h
- Podjazdy 1307m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze