Sobota, 16 czerwca 2012
Kategoria >200, >30km/h, >400km, Rekordy i hardkory
III Slaski Maraton Rowerowy 24h
Edit: jeśli Raptor wrzucił sumarycznie dwa wyjazdu w jednym dniu, to ja nie wrzucę? ;)
Muzyczka :p
Przed startem:
W zeszłym roku pierwszy raz pobiłem 300km. Wystartowałem też 1. raz na zawodach kolarskich, właśnie na II Śląskim Maratonie 24h, na którym o dziwo zająłem drugie miejsce na 450km. Później był Ironman Triathlon, BB-Tour... A że ta impreza mi się podobała, więc postanowiłem i w tym roku wystartować, i spróbować swoich sił ;)
Na maraton zapisałem się jeszcze przed wyprowadzką z Krakowa, skąd miałem dość blisko... ;p
W piątek wstaje pół godziny za późno (miałem jeszcze iść do fryzjera bo czwartkowym strzyżeniu przez M. ;D) więc w pośpiechu pakuje manatki i lecę w lekkiej mżawce na pociąg.
Spotykam się tam razem z Offensive_Tomato i bez problemowo dojeżdżamy do Rybnika. Niestety muszę dokupić bilet na rower, babka w kasie pomimo dopytywania (z jej strony), takowego biletu mi nie wydała -..-
W pociągu jedzie z nami dziewczę z MTB, z tego co wyłapałem to też na jakiś maraton. Za to Pani siedząca dobre kilka rzędów za mną musiała słyszeć sporo lepiej, bo aż podeszła do dziewczyny i gościa który ją zagadał i poprosiła o zamknięcie drzwi bo 'wszyscy słyszą o czym rozmawiają a nie każdy jest zainteresowany' ;)
W Rybniku jedziemy trochę naokoło żeby pozaliczać kilka gmin i na naszej kwaterze jesteśmy koło 15. Zakupy, jedzenie, zapisy.
Próbuję do tego ustawić swoją przednią przerzutkę (wczoraj zmieniałem środkową tarczę na biopace). Niestety jajowaty blaty + jajowata średnia tarcza to już za dużo, do tego przerzutka nie jest na obejmę więc jej regulacja jest bardzo ograniczona. Po rozmowie z WujkiemG, który mówi że z blatu (55 zębów!) to on nie zamierza zrzucać, zastanawiam się, czy nie ściągnąć całkiem przerzutki i ustawić blatu na stałe... Jednak mam jeszcze resztki rozsądku i decyduje, że jutro będę jechał bez blatu, a będę miał za to do wyboru średnią (42z) i małą (30z) tarczę ;)
Zjeżdża się powoli reszta naszej ekipy noclegowej, tj: Yoshko, WujekG, Vagabond który przejechał tego dnia 160km, Endriunh, Marek Dembowski, BigMuthaBiker oraz Ttin.
Na odprawie nie dowiadujemy się praktycznie niczego poza tym, że na drodze w newralgicznych punktach są strzałki wskazujące kierunek jazdy. Na całej trasie, aż 1 raz udało mi się taką strzałkę spostrzec ;)
Wieczorem oglądamy znowu kawałek meczu, i po ostatnich przygotowaniach, sporej dawce śmiechu i w moim przypadku piwie na sen kładziemy się jakoś przed północą spać.
Z rana:
Budziki dzwonią od 6 rano, 6:30 zwlekam się z łoża. Zjadam pół paczki makaronu z wczorajszym sosem (cebula usmażona na wodzie i inne 'smaczki' :P), i jakieś 15min przed startem docieram na miejsce.
Szczęśliwie znajduje pompkę którą dobijam koła do tych 8 atm, i wyczekuję na start.
Zamieniam kilka słów ze znajomymi twarzami, kilka innych jedynie widzę w tłumie. Znajduję m.in.: Monikę, Jedrisa, Funia, Tadzika oraz kilka osób spoza bikestats.
Nasze Forum było reprezentowane przez 9 osób, poza wymienionymi wcześniej (na noclegu - poza WujkiemG :P) był jeszcze Ricardo, Szczepan oraz Bix.
Start:
Trasa składa się z 3 pętli po 75km (Radlin - Wisła i z powrotem tą samą drogą). Najpierw 25km po pagórkach, później 25km płasko, i na koniec 25km lekko pod górę.
Zakładam moje jakże gustowne białe okulary i startuje w pierwszej, bardzo mocnej grupie. Jedzie w niej m.in. Raptor, Kurier oraz Roman Kościak (2 czas w historii wyścigu BB-Tour).
grupa pierwsza na starcie
(nr startowy 01)
Robimy rundę honorową po mieście za motorami, i ruszamy w trasę. Trzymam się tuż za Raptorem który jedzie pierwszy, ale na bodajże 4 podjeździe wyprzedza mnie kilka osób, a wśród nich Roman Kościak mówiąc 'spokojnie, nie za szybko' ;D
Uciekają mi coraz bardziej i mimo że cisnę ile mogę, to nie daję rady ich dogonić i muszę w końcu odpuścić. Może gdybym był lepiej rozgrzany to był się utrzymał... A może i nie :p
start pierwszej grupy - widać ogień w oczach ;)
Lecimy dalej ~8 osobową grupą. Na podjazdach jak dla mnie trochę za szybko, na płaskim bez problemu, wychodzę nawet trochę na zmiany. Chłopaki jadący z tyłu zaliczają niegroźną wywrotkę, a na podjeździe do Wisły jeden zawodnik zostaje lekko z tyłu.
Mijamy przed punktem czołówkę (mają 4km przewagi) za którą o dziwo kilka minut w tyle zostaje Kurier.
Na punkcie wciskam w kieszenie bułkę i dwa banany, uzupełniam puste już (2x0,8L) bidony i razem ruszamy z powrotem. Nie przeszkadzająca ani trochę kiepska nawierzchnia na podjeździe, daje trochę w kość na zjeździe. Choć dla mnie to i tak nie jest zbytnim problemem, bo blat mi nie wchodzi, więc powyżej tych 45-50km/h nie mogę dokręcać. Zaczyna mnie za to mulić żołądek, prawdopodobnie od izotoniku na który wiele osób narzekało. Ew od sporego upału i dużego wysiłku. W każdym bądź razie dobrze nie jest i będzie jeszcze gorzej.
Na prostych lecimy koło 35-40km/h, przed Pawłowicami znowu zaczynają się górki. Przed Jastrzębiem Zdrój widzę, że jeden z BB-Tourowców stoi na poboczu.
Zatrzymuje się na chwilę - okazuje się, że to Kurier rozwalił widelec... Dopytuje się czy sobie poradzi, i jadę już swoim tempem kawałek za grupą by już w Radlinie kilka sekund później do niej dołączyć. Średnia po 150km około 35km/h.
Druga pętla:
Na postoju szybko zjadam ze 3 banany, wciskam jedną bułkę w kieszeń, siku, uzupełniam bidony z zimną wodą z kranu (w baniakach była ciepła...) i ruszam samotnie dalej. Jestem piąty.
Po zdecydowanie za szybkiej dla mnie pierwszej pętli, jadę powoli w ramach odpoczynku. Kawałek za Wodzisławiem dogania mnie Kuba Jankowski, który pomimo szybszego tempa na podjazdach postanawia jechać razem ze mną. Jedziemy ten odcinek w największym upale.
Próbując jechać szybciej organizm się automatycznie podgrzewa. Dochodzi do tego apogeum problemów żołądkowych. Chce mi się wymiotować, czuję że omdlewam - jest naprawdę ciężko. Myślałem nawet o tym żeby odpuścić, a na liczniku 200km jeszcze nie było...
Jedziemy do Wisły te niecałe 30km/h na prostym, pod górę wolniej. Stajemy na Orlenie 20km przed Wisłą żeby uzupełnić puste bidony i się szybko schłodzić. Jest zdecydowanie lepiej, od razu jedziemy szybciej.
Na końcówce podjazdu zjadam bułkę którą wiozę od Radlina, i jeszcze całkiem sprawnie docieramy do Wisły gdzie czeka dziewczyna Kuby (razem z jego bratową :p).
Zalegamy trupem na trawie. Kuba poratował mnie zimnym powerade'm, zjadam tu ze 3 bułki, kolejne 2 biorę w kieszeń, uzupełniam bidony. W międzyczasie dojeżdża jeszcze jeden chłopak, który rusza trochę przede mną. Jak już miałem odjeżdżać, dojeżdża Jurek Tracz wraz z częścią grupy z którą jechałem pierwszą pętlę. Jurek, który w zeszłym roku ciągnął mnie i Symfoniana całą drugą pętle, a który w tym roku mówił że jedzie powoli, ale do końca (zrezygnował po 300km) ;)
Zostawiam Kubę na punkcie, i ruszam samotnie do Radlina.
Z górki sprawnie, choć brakuje momentami blatu, na leciutkim zjeździe cisnę równo 42km/h, na płaskim przed Pawłowicami trzymam 33-35. Próbuję wyrobić przewagę nad osobami szybszymi ode mnie na podjazdach ;) Przeganiam ze sporą różnicą na drodze kolarza z poza maratonu, siada mi na kole chwilę gadamy. 100km później spotykam kolejnego [;
Obracam się na każdej górce wypatrując pogoni. Bezowocnie.
Trzecia pętla:
Do Radlina dojeżdżam sam, gdzie okazuje się, że prawie cała czołówka którą goniłem zrezygnowała z dalszej jazdy. Przede mną jest jedynie Raptor i chłopak który ruszył przede mną z Wisły.
Na punkcie zjadam (pomimo zeszłorocznych ostrzeżeń przed żurkami Jurka T. :P) miskę pysznego żurku. W bidony znowu woda z kranu, w kieszenie dwie bułki, w podsiodłówkę kurtka i jazda. Szybko się wyrobiłem (szczególnie widząc oceniające spojrzenia osób z czołówki :P) i ruszam już jako drugi gonić Raptora. Mam nad nim jakąś godzinę straty.
Ochłodziło się i wreszcie odpuściło mnie całkowicie zmulenie od żołądka. Wreszcie jedzie mi się dobrze.
Sprawnie pokonuję górki do Pawłowic, a na płaskim próbuję ustawić radio żeby meczu posłuchać ;D łapię czeską stację z transmisją i po kilku minutach śmiechu szukam bezowocnie dalej. W końcu decyduję się na MP3'ójkę. Nogi coś ustają, a że ciepło jednak nadal, to postanawiam same nogi wodą polać żeby je schłodzić. Pomaga. Wyciągam komórkę w której czeka już groźny sms od WujkaG 'gonię Cię' :P Zmotywowało mnie to do jazdy, i nawiązania kontaktu z Raptorem: 'gdzie tak pędzisz, poczekałbyś na kolegę :P'.
Na początku dwóch mini ścianek przed Wisłą łapie mnie potężny podmuch który drastycznie mnie zwalnia. W tym tempie to daleko nie pojadę... Na szczęście dość szybko się osłabia, a ja po wciągnięciu dwóch batonów cisnę do Wisły.
Orgowie i Pan Vice Burmistrz
W tym momencie podejmuje decyzję, żeby nie jechać na 550km, nie zarywać niepotrzebnie nocy, a zakończyć swoją jazdę na 450km. Dzięki temu w niedzielę rano byłem w miarę wyspany i wypoczęty :)
W Wiśle okazuje się, że Raptor zrezygnował (po pierwszej pętli poszła mu krew z nosa, nie ciekawie :p).
Krótki dialog:
R: e, co ty za buty masz
Ja: no takie. o. buty.
R: aaaa, bo ty bez SPD'ów jeździsz
;)
Wypijam herbatę, ładuje trzy bułki i dwa batony w kieszeń, na punkt dojeżdża chłopak który mnie ciągle goni. Ruszam przed nim. Jestem pierwszy ;D
Ta myśl niesamowicie podniosła mnie na duchu. Zjeżdżając mijam pościg który jest za mną jakieś 6-8km, i WujkaG który ma ponad 10km straty. Jest nieźle, choć jak złapię kapcia to szybko mnie dopadną... Na zjeździe gubię pompkę, którą podają mi trochę zawiane autochtonki cisnące na szpilkach po dziurawej drodze.
W słuchawkach szybkie kawałki, po zmęczeniu nie ma śladu, trzymam się myśli o podium [; Znowu 40km/h z licznika nie schodzi, na niejedną górkę za Pawłowicami wjeżdżam na pełnej prędkości bez żadnej redukcji. Próbuję się dodatkowo wesprzeć batonem, ale żołądek nie chce go przyjąć. Zapijam wodą i jakoś wchodzi.
Co 5 minut się obracam. Nikogo nie widać. Wiem, że gdyby pościg zobaczył moją tylną lampkę, to po chwili już ja mógłbym oglądać ich tylne lampki.
Daję więc z siebie wszystko żeby tak się nie stało. Kawałek przed Radlinem mijam Yoshka i Vagabonda mają jakieś 10km przewagi/straty, zależy jak spojrzeć :P Ostatni skręt, widać spory kawałek do tyłu. Nikogo nie ma. Czyżby...
Meta:
W MP3'ójce niefortunnie gra Kombi. I wsłuchując się w Nasze Randez Vous wjeżdżam na metę. Podpisuję listę i czekam rozmawiając z Markiem Dembowskim, który chwilę wcześniej skończył jazdę na 300km.
Były osoby jadące na 450km które wystartowały 5, 10 i chyba nawet 15 minut po mnie. Czekam. 5.... 10.... 15... nikogo nie ma. Pierwsze miejsce zostaje w moich rękach ;)
Emocje opadły, nogi zesztywniały, ciężko się podnieść z krzesła (żurek po raz drugi). Czekam 45minut, nadal pusto (na 75km zrobiłem aż tyle przewagi :P). Morzy mnie zmęczenie, do tego bolą nogi, więc pakuję manatki i jadę obolały, ale bardzo szczęśliwy na kwaterę.
Zająłem pierwsze miejsce na 450km! ;D
Zajęło mi to 16h 8 minut, z czego 15h 11 minut spędziłem na rowerze, a 57 minut odpoczywałem. Jest to sporo lepszy wynik w stosunku do zeszłego roku, szczególnie biorąc pod uwagę to, że ponad pół trasy jechałem solo.
Był i szampan z pucharu :)
Zjadłem od rana do mety:
rano pół paczki makaronu
na punktach (a właściwie to w większości w trakcie jazdy):
8 bułek
miskę żurku
4 batony
6 bananów
Wypiłem:
~2,5L izotoniku, 11 litrów wody ;D Do tego wylałem na siebie dodatkowe ze 2 litry żeby się schłodzić.
Przy tej ilości wypitej wody, TRZY razy byłem za potrzebą. Myślę, że daje to skalę upału, zmęczenia i wypoconych litrów potu w trakcie jazdy ;)
Wielkie podziękowania dla Andrzeja Włodarczyka oraz reszty współpracowników za organizację, dla dziewczyny Kuby oraz jego bratowej za wzorową i bardzo miłą obsługę punktu w Wiśle, dla ekipy z którą cisnąłem pierwszą pętlę, dla czołówki za motywację do gonienia oraz dla Ttin, która przywiozła mi sakwę na punkt w Radlinie (zapomniałem jej wziąć z kwatery :P). Dzięki!
Plusy:
- super atmosfera między jadącymi oraz na punktach
- pyszne bułki i żurek ;D
- pogoda :P wolę jednak upał niż deszcz
Minusy:
- tragicznie nudna trasa. jechać 6 a na 550km aż 8 raz tą samą drogą to na prawdę nieciekawa opcja. Mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski na przyszłość
- coś z tym izotonikiem chyba nie tak było :-\
- kombinacje z trasą na odprawie
- bardzo mocno zdrętwiałe palce w lewej nodze :P nadal trzyma drętwowa :p
Trasa:
Następnego dnia okazuje się, że mam dobre kilka godzin do pociągu z pobliskiego Rybnika, więc zamiast czekać jadę spokojnie rowerem do Katowic. Zmęczenie czuć, ale nie jest źle. Gorzej z żołądkiem. Całą trasę nie mogłem się wody nawet napić... ale na mecie pomogła puszka zimnej coli [; później w ruch poszedł kebab... a wieczorem znowu nawet woda nie wchodziła :/
Na dworcu spotykam się z M. która częstuje mnie najlepszą na świecie szarlotką. Siadamy w pierwszym wagonie, w którym spotykamy dwóch rowerzystów z maratonu (w tym kolegę który gonił mnie na 450km i który dojechał jako pierwszy na 550km ;)). Na którejś tam stacji, wsiada para, której okazało się że zajęliśmy miejscówki. Zestresowałem się w obliczu przesiadania się do innego wagonu z rowerem z sakwami, ale szczęśliwie okazało się, że moja miejscówka jest tuż obok, w jeszcze lepszym miejscu ;) przegoniłem więc bezpardonowo parę zajmującą te miejsca i zacząłem kimać ;)
Galeria:
https://picasaweb.google.com/113355242078790491964/IIISlaskiMaratonSzosowy#
Zaliczone gminy: 597, w tym ponad 120 w tym roku:
Jak komuś się nudzi to zapraszam na:
http://www.waxmund.pl/
Muzyczka :p
Przed startem:
W zeszłym roku pierwszy raz pobiłem 300km. Wystartowałem też 1. raz na zawodach kolarskich, właśnie na II Śląskim Maratonie 24h, na którym o dziwo zająłem drugie miejsce na 450km. Później był Ironman Triathlon, BB-Tour... A że ta impreza mi się podobała, więc postanowiłem i w tym roku wystartować, i spróbować swoich sił ;)
Na maraton zapisałem się jeszcze przed wyprowadzką z Krakowa, skąd miałem dość blisko... ;p
W piątek wstaje pół godziny za późno (miałem jeszcze iść do fryzjera bo czwartkowym strzyżeniu przez M. ;D) więc w pośpiechu pakuje manatki i lecę w lekkiej mżawce na pociąg.
Spotykam się tam razem z Offensive_Tomato i bez problemowo dojeżdżamy do Rybnika. Niestety muszę dokupić bilet na rower, babka w kasie pomimo dopytywania (z jej strony), takowego biletu mi nie wydała -..-
W pociągu jedzie z nami dziewczę z MTB, z tego co wyłapałem to też na jakiś maraton. Za to Pani siedząca dobre kilka rzędów za mną musiała słyszeć sporo lepiej, bo aż podeszła do dziewczyny i gościa który ją zagadał i poprosiła o zamknięcie drzwi bo 'wszyscy słyszą o czym rozmawiają a nie każdy jest zainteresowany' ;)
W Rybniku jedziemy trochę naokoło żeby pozaliczać kilka gmin i na naszej kwaterze jesteśmy koło 15. Zakupy, jedzenie, zapisy.
Próbuję do tego ustawić swoją przednią przerzutkę (wczoraj zmieniałem środkową tarczę na biopace). Niestety jajowaty blaty + jajowata średnia tarcza to już za dużo, do tego przerzutka nie jest na obejmę więc jej regulacja jest bardzo ograniczona. Po rozmowie z WujkiemG, który mówi że z blatu (55 zębów!) to on nie zamierza zrzucać, zastanawiam się, czy nie ściągnąć całkiem przerzutki i ustawić blatu na stałe... Jednak mam jeszcze resztki rozsądku i decyduje, że jutro będę jechał bez blatu, a będę miał za to do wyboru średnią (42z) i małą (30z) tarczę ;)
Zjeżdża się powoli reszta naszej ekipy noclegowej, tj: Yoshko, WujekG, Vagabond który przejechał tego dnia 160km, Endriunh, Marek Dembowski, BigMuthaBiker oraz Ttin.
Na odprawie nie dowiadujemy się praktycznie niczego poza tym, że na drodze w newralgicznych punktach są strzałki wskazujące kierunek jazdy. Na całej trasie, aż 1 raz udało mi się taką strzałkę spostrzec ;)
Wieczorem oglądamy znowu kawałek meczu, i po ostatnich przygotowaniach, sporej dawce śmiechu i w moim przypadku piwie na sen kładziemy się jakoś przed północą spać.
Z rana:
Budziki dzwonią od 6 rano, 6:30 zwlekam się z łoża. Zjadam pół paczki makaronu z wczorajszym sosem (cebula usmażona na wodzie i inne 'smaczki' :P), i jakieś 15min przed startem docieram na miejsce.
Szczęśliwie znajduje pompkę którą dobijam koła do tych 8 atm, i wyczekuję na start.
Zamieniam kilka słów ze znajomymi twarzami, kilka innych jedynie widzę w tłumie. Znajduję m.in.: Monikę, Jedrisa, Funia, Tadzika oraz kilka osób spoza bikestats.
Nasze Forum było reprezentowane przez 9 osób, poza wymienionymi wcześniej (na noclegu - poza WujkiemG :P) był jeszcze Ricardo, Szczepan oraz Bix.
Start:
Trasa składa się z 3 pętli po 75km (Radlin - Wisła i z powrotem tą samą drogą). Najpierw 25km po pagórkach, później 25km płasko, i na koniec 25km lekko pod górę.
Zakładam moje jakże gustowne białe okulary i startuje w pierwszej, bardzo mocnej grupie. Jedzie w niej m.in. Raptor, Kurier oraz Roman Kościak (2 czas w historii wyścigu BB-Tour).
grupa pierwsza na starcie
(nr startowy 01)
Robimy rundę honorową po mieście za motorami, i ruszamy w trasę. Trzymam się tuż za Raptorem który jedzie pierwszy, ale na bodajże 4 podjeździe wyprzedza mnie kilka osób, a wśród nich Roman Kościak mówiąc 'spokojnie, nie za szybko' ;D
Uciekają mi coraz bardziej i mimo że cisnę ile mogę, to nie daję rady ich dogonić i muszę w końcu odpuścić. Może gdybym był lepiej rozgrzany to był się utrzymał... A może i nie :p
start pierwszej grupy - widać ogień w oczach ;)
Lecimy dalej ~8 osobową grupą. Na podjazdach jak dla mnie trochę za szybko, na płaskim bez problemu, wychodzę nawet trochę na zmiany. Chłopaki jadący z tyłu zaliczają niegroźną wywrotkę, a na podjeździe do Wisły jeden zawodnik zostaje lekko z tyłu.
Mijamy przed punktem czołówkę (mają 4km przewagi) za którą o dziwo kilka minut w tyle zostaje Kurier.
Na punkcie wciskam w kieszenie bułkę i dwa banany, uzupełniam puste już (2x0,8L) bidony i razem ruszamy z powrotem. Nie przeszkadzająca ani trochę kiepska nawierzchnia na podjeździe, daje trochę w kość na zjeździe. Choć dla mnie to i tak nie jest zbytnim problemem, bo blat mi nie wchodzi, więc powyżej tych 45-50km/h nie mogę dokręcać. Zaczyna mnie za to mulić żołądek, prawdopodobnie od izotoniku na który wiele osób narzekało. Ew od sporego upału i dużego wysiłku. W każdym bądź razie dobrze nie jest i będzie jeszcze gorzej.
Na prostych lecimy koło 35-40km/h, przed Pawłowicami znowu zaczynają się górki. Przed Jastrzębiem Zdrój widzę, że jeden z BB-Tourowców stoi na poboczu.
Zatrzymuje się na chwilę - okazuje się, że to Kurier rozwalił widelec... Dopytuje się czy sobie poradzi, i jadę już swoim tempem kawałek za grupą by już w Radlinie kilka sekund później do niej dołączyć. Średnia po 150km około 35km/h.
Druga pętla:
Na postoju szybko zjadam ze 3 banany, wciskam jedną bułkę w kieszeń, siku, uzupełniam bidony z zimną wodą z kranu (w baniakach była ciepła...) i ruszam samotnie dalej. Jestem piąty.
Po zdecydowanie za szybkiej dla mnie pierwszej pętli, jadę powoli w ramach odpoczynku. Kawałek za Wodzisławiem dogania mnie Kuba Jankowski, który pomimo szybszego tempa na podjazdach postanawia jechać razem ze mną. Jedziemy ten odcinek w największym upale.
Próbując jechać szybciej organizm się automatycznie podgrzewa. Dochodzi do tego apogeum problemów żołądkowych. Chce mi się wymiotować, czuję że omdlewam - jest naprawdę ciężko. Myślałem nawet o tym żeby odpuścić, a na liczniku 200km jeszcze nie było...
Jedziemy do Wisły te niecałe 30km/h na prostym, pod górę wolniej. Stajemy na Orlenie 20km przed Wisłą żeby uzupełnić puste bidony i się szybko schłodzić. Jest zdecydowanie lepiej, od razu jedziemy szybciej.
Na końcówce podjazdu zjadam bułkę którą wiozę od Radlina, i jeszcze całkiem sprawnie docieramy do Wisły gdzie czeka dziewczyna Kuby (razem z jego bratową :p).
Zalegamy trupem na trawie. Kuba poratował mnie zimnym powerade'm, zjadam tu ze 3 bułki, kolejne 2 biorę w kieszeń, uzupełniam bidony. W międzyczasie dojeżdża jeszcze jeden chłopak, który rusza trochę przede mną. Jak już miałem odjeżdżać, dojeżdża Jurek Tracz wraz z częścią grupy z którą jechałem pierwszą pętlę. Jurek, który w zeszłym roku ciągnął mnie i Symfoniana całą drugą pętle, a który w tym roku mówił że jedzie powoli, ale do końca (zrezygnował po 300km) ;)
Zostawiam Kubę na punkcie, i ruszam samotnie do Radlina.
Z górki sprawnie, choć brakuje momentami blatu, na leciutkim zjeździe cisnę równo 42km/h, na płaskim przed Pawłowicami trzymam 33-35. Próbuję wyrobić przewagę nad osobami szybszymi ode mnie na podjazdach ;) Przeganiam ze sporą różnicą na drodze kolarza z poza maratonu, siada mi na kole chwilę gadamy. 100km później spotykam kolejnego [;
Obracam się na każdej górce wypatrując pogoni. Bezowocnie.
Trzecia pętla:
Do Radlina dojeżdżam sam, gdzie okazuje się, że prawie cała czołówka którą goniłem zrezygnowała z dalszej jazdy. Przede mną jest jedynie Raptor i chłopak który ruszył przede mną z Wisły.
Na punkcie zjadam (pomimo zeszłorocznych ostrzeżeń przed żurkami Jurka T. :P) miskę pysznego żurku. W bidony znowu woda z kranu, w kieszenie dwie bułki, w podsiodłówkę kurtka i jazda. Szybko się wyrobiłem (szczególnie widząc oceniające spojrzenia osób z czołówki :P) i ruszam już jako drugi gonić Raptora. Mam nad nim jakąś godzinę straty.
Ochłodziło się i wreszcie odpuściło mnie całkowicie zmulenie od żołądka. Wreszcie jedzie mi się dobrze.
Sprawnie pokonuję górki do Pawłowic, a na płaskim próbuję ustawić radio żeby meczu posłuchać ;D łapię czeską stację z transmisją i po kilku minutach śmiechu szukam bezowocnie dalej. W końcu decyduję się na MP3'ójkę. Nogi coś ustają, a że ciepło jednak nadal, to postanawiam same nogi wodą polać żeby je schłodzić. Pomaga. Wyciągam komórkę w której czeka już groźny sms od WujkaG 'gonię Cię' :P Zmotywowało mnie to do jazdy, i nawiązania kontaktu z Raptorem: 'gdzie tak pędzisz, poczekałbyś na kolegę :P'.
Na początku dwóch mini ścianek przed Wisłą łapie mnie potężny podmuch który drastycznie mnie zwalnia. W tym tempie to daleko nie pojadę... Na szczęście dość szybko się osłabia, a ja po wciągnięciu dwóch batonów cisnę do Wisły.
Orgowie i Pan Vice Burmistrz
W tym momencie podejmuje decyzję, żeby nie jechać na 550km, nie zarywać niepotrzebnie nocy, a zakończyć swoją jazdę na 450km. Dzięki temu w niedzielę rano byłem w miarę wyspany i wypoczęty :)
W Wiśle okazuje się, że Raptor zrezygnował (po pierwszej pętli poszła mu krew z nosa, nie ciekawie :p).
Krótki dialog:
R: e, co ty za buty masz
Ja: no takie. o. buty.
R: aaaa, bo ty bez SPD'ów jeździsz
;)
Wypijam herbatę, ładuje trzy bułki i dwa batony w kieszeń, na punkt dojeżdża chłopak który mnie ciągle goni. Ruszam przed nim. Jestem pierwszy ;D
Ta myśl niesamowicie podniosła mnie na duchu. Zjeżdżając mijam pościg który jest za mną jakieś 6-8km, i WujkaG który ma ponad 10km straty. Jest nieźle, choć jak złapię kapcia to szybko mnie dopadną... Na zjeździe gubię pompkę, którą podają mi trochę zawiane autochtonki cisnące na szpilkach po dziurawej drodze.
W słuchawkach szybkie kawałki, po zmęczeniu nie ma śladu, trzymam się myśli o podium [; Znowu 40km/h z licznika nie schodzi, na niejedną górkę za Pawłowicami wjeżdżam na pełnej prędkości bez żadnej redukcji. Próbuję się dodatkowo wesprzeć batonem, ale żołądek nie chce go przyjąć. Zapijam wodą i jakoś wchodzi.
Co 5 minut się obracam. Nikogo nie widać. Wiem, że gdyby pościg zobaczył moją tylną lampkę, to po chwili już ja mógłbym oglądać ich tylne lampki.
Daję więc z siebie wszystko żeby tak się nie stało. Kawałek przed Radlinem mijam Yoshka i Vagabonda mają jakieś 10km przewagi/straty, zależy jak spojrzeć :P Ostatni skręt, widać spory kawałek do tyłu. Nikogo nie ma. Czyżby...
Meta:
W MP3'ójce niefortunnie gra Kombi. I wsłuchując się w Nasze Randez Vous wjeżdżam na metę. Podpisuję listę i czekam rozmawiając z Markiem Dembowskim, który chwilę wcześniej skończył jazdę na 300km.
Były osoby jadące na 450km które wystartowały 5, 10 i chyba nawet 15 minut po mnie. Czekam. 5.... 10.... 15... nikogo nie ma. Pierwsze miejsce zostaje w moich rękach ;)
Emocje opadły, nogi zesztywniały, ciężko się podnieść z krzesła (żurek po raz drugi). Czekam 45minut, nadal pusto (na 75km zrobiłem aż tyle przewagi :P). Morzy mnie zmęczenie, do tego bolą nogi, więc pakuję manatki i jadę obolały, ale bardzo szczęśliwy na kwaterę.
Zająłem pierwsze miejsce na 450km! ;D
Zajęło mi to 16h 8 minut, z czego 15h 11 minut spędziłem na rowerze, a 57 minut odpoczywałem. Jest to sporo lepszy wynik w stosunku do zeszłego roku, szczególnie biorąc pod uwagę to, że ponad pół trasy jechałem solo.
Był i szampan z pucharu :)
Zjadłem od rana do mety:
rano pół paczki makaronu
na punktach (a właściwie to w większości w trakcie jazdy):
8 bułek
miskę żurku
4 batony
6 bananów
Wypiłem:
~2,5L izotoniku, 11 litrów wody ;D Do tego wylałem na siebie dodatkowe ze 2 litry żeby się schłodzić.
Przy tej ilości wypitej wody, TRZY razy byłem za potrzebą. Myślę, że daje to skalę upału, zmęczenia i wypoconych litrów potu w trakcie jazdy ;)
Wielkie podziękowania dla Andrzeja Włodarczyka oraz reszty współpracowników za organizację, dla dziewczyny Kuby oraz jego bratowej za wzorową i bardzo miłą obsługę punktu w Wiśle, dla ekipy z którą cisnąłem pierwszą pętlę, dla czołówki za motywację do gonienia oraz dla Ttin, która przywiozła mi sakwę na punkt w Radlinie (zapomniałem jej wziąć z kwatery :P). Dzięki!
Plusy:
- super atmosfera między jadącymi oraz na punktach
- pyszne bułki i żurek ;D
- pogoda :P wolę jednak upał niż deszcz
Minusy:
- tragicznie nudna trasa. jechać 6 a na 550km aż 8 raz tą samą drogą to na prawdę nieciekawa opcja. Mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski na przyszłość
- coś z tym izotonikiem chyba nie tak było :-\
- kombinacje z trasą na odprawie
- bardzo mocno zdrętwiałe palce w lewej nodze :P nadal trzyma drętwowa :p
Trasa:
Następnego dnia okazuje się, że mam dobre kilka godzin do pociągu z pobliskiego Rybnika, więc zamiast czekać jadę spokojnie rowerem do Katowic. Zmęczenie czuć, ale nie jest źle. Gorzej z żołądkiem. Całą trasę nie mogłem się wody nawet napić... ale na mecie pomogła puszka zimnej coli [; później w ruch poszedł kebab... a wieczorem znowu nawet woda nie wchodziła :/
Na dworcu spotykam się z M. która częstuje mnie najlepszą na świecie szarlotką. Siadamy w pierwszym wagonie, w którym spotykamy dwóch rowerzystów z maratonu (w tym kolegę który gonił mnie na 450km i który dojechał jako pierwszy na 550km ;)). Na którejś tam stacji, wsiada para, której okazało się że zajęliśmy miejscówki. Zestresowałem się w obliczu przesiadania się do innego wagonu z rowerem z sakwami, ale szczęśliwie okazało się, że moja miejscówka jest tuż obok, w jeszcze lepszym miejscu ;) przegoniłem więc bezpardonowo parę zajmującą te miejsca i zacząłem kimać ;)
Galeria:
https://picasaweb.google.com/113355242078790491964/IIISlaskiMaratonSzosowy#
Zaliczone gminy: 597, w tym ponad 120 w tym roku:
Jak komuś się nudzi to zapraszam na:
http://www.waxmund.pl/
- DST 456.12km
- Czas 15:11
- VAVG 30.04km/h
- VMAX 60.30km/h
- Podjazdy 2349m
- Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jak zwykle relacja pierwsza klasa ,jak i miejsce za co gratulacje osobiście składałem ,ale i tu też się należy.
Taka mała uwaga z ciekawostek żywieniowych czy aby ten makaron Ci nie szkodzi? tadzik1963 - 23:21 czwartek, 21 czerwca 2012 | linkuj
Taka mała uwaga z ciekawostek żywieniowych czy aby ten makaron Ci nie szkodzi? tadzik1963 - 23:21 czwartek, 21 czerwca 2012 | linkuj
Graty!,aby przeczytać całą relację,zerwałem kawałek nocy i odmówiłem komuś "spotkania trzeciego stopnia"...;)
funio - 21:58 wtorek, 19 czerwca 2012 | linkuj
Gratki raz jeszcze! Jak zwykle relacja pierwsza klasa :)
WuJekG - 06:46 wtorek, 19 czerwca 2012 | linkuj
doczytałem, sobota + niedziela, więc mam 530... leszczu :D
Be prepared ];> vagabond - 23:27 poniedziałek, 18 czerwca 2012 | linkuj
Be prepared ];> vagabond - 23:27 poniedziałek, 18 czerwca 2012 | linkuj
wrzuciłeś piątek i sobotę? Super! też tak zrobię i wyjdzie mi 610 ;D
Dzięki tobie poprawiłem życiówkę ;D vagabond - 23:22 poniedziałek, 18 czerwca 2012 | linkuj
Komentuj
Dzięki tobie poprawiłem życiówkę ;D vagabond - 23:22 poniedziałek, 18 czerwca 2012 | linkuj