Wpisy archiwalne w kategorii
>100
Dystans całkowity: | 31508.25 km (w terenie 368.90 km; 1.17%) |
Czas w ruchu: | 1069:30 |
Średnia prędkość: | 23.28 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.90 km/h |
Suma podjazdów: | 195427 m |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (92 %) |
Maks. tętno średnie: | 148 (75 %) |
Suma kalorii: | 4895 kcal |
Liczba aktywności: | 168 |
Średnio na aktywność: | 187.55 km i 8h 13m |
Więcej statystyk |
Wyprawa przygotowawcza - Niniwa Team - dzień 3
Łączny ślad GPS:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
- DST 180.00km
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa przygotowawcza - Niniwa Team - dzień 2
Łączny ślad GPS:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
- DST 150.00km
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Wyprawa przygotowawcza - Niniwa Team - dzień 1
Łączny ślad GPS:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=zceyvqicenkzatrd
Kilometry podzielone na oko na poszczególne dni ;) Drugiego dnia zaliczony przy okazji jeden z czeskich BIG'ów (gdy reszta grupy odpoczywała :P).
- DST 150.00km
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Szybka setka
Na pierwszych 50km pod wiatr średnia 32,5 ;) Później trochę się uspokoiliśmy, i mimo że było z wiatrem średnią raptem utrzymaliśmy na tym samym poziomie.
Trasa dobrze mi znana, fotek brak. Do tego momentami coś próbowało kropić, ale że tempo dobre to i tak cieplutko było.
Na szosówce jednak czuć, że trochę łatwiej idzie, szczególnie przy prędkościach rzędu ~40km/h. A może po prostu miałem lepszy dzień... :p Szło dzisiaj ładnie, i dobrze, przynajmniej się zrewanżowałem Adamowi za ostatnie wleczenie się za nim do Warszawy ;) Tym razem Adam sporo więcej na kole siedział.
Pod sklepem jakiś żul chciał.... nam dać bułki :P Tego jeszcze nie było.
Później nie mógł uwierzyć, że w dobę można zrobić 600km ;)
- DST 105.08km
- Czas 03:14
- VAVG 32.50km/h
- VMAX 53.80km/h
- Podjazdy 609m
- Sprzęt MBK Mirage - drugie życie
- Aktywność Jazda na rowerze
Kraków - Warszawa. Z przygodami ;)
Miała być pętelka po okolicy, ale miało mocno wiać z południa i aż żal było tego nie wykorzystać, więc zamiast gór tak jak tydzień temu, pojechaliśmy do Warszawy ;)
Miał z nami jechać jeszcze Wilk, ale coś mu wypadło i nie mógł niestety dołączyć.
Pobudka o 4:30, szybkie zapychanie makaronem i po spotkaniu na rynku o 6 rano ruszamy w trasę. Po ostrych podjazdach tydzień temu podjazdów się nie boję, bo na naszej trasie nic wielkiego nie będzie. Tymczasem na wyjeździe z Krakowa Adam wychodzi na przód, i ledwo daję radę utrzymać koło na tych pagóreczkach. Całkowicie zastane nogi, nie idzie zupełnie.
Po kilku takich podjazdach rozkręcam się, i sam zaczynam czasem uciekać ;) Na zjazdach udaje się kilka razy wyciągnąć ~70km/h, ale na tylko na moment i licznik ledwo załapał jako Vmax 70.
Na naszym 70 kilometrze, na zjeździe do Wodzisławia jak na każdym innym dokręcamy wjeżdżając na skrzyżowanie przy ~50-60km/h.
Adam był trochę z przodu i przejeżdża skrzyżowanie, a gdy tylko przejechał, z podporządkowanej rusza auto próbując przeciąć w poprzek drogę...
Chcąc przeżyć wcisnąłem obie klamki na maksa, rower wpadł w lekki poślizg i wywróciłem się razem z nim szorując bokiem po asfalcie.
Szczęśliwie wyhamować mi się udało.
Kierowca który wymuszał pierwszeństwo spojrzał na mnie jak na rozjechanego psa, i pojechał dalej ;) Wychyliłem głowę żeby zapamiętać rejestrację, i leżę dalej na środku pasa powtarzając ją sobie w głowie.
Auta wokół stoją, ktoś wychodzi pytać czy żyję. Żyję.
Adam zapisuje rejestracje i pomaga mi się zebrać z drogi.
Straszliwie boli prawa noga, która jest dziwnie wykręcona i nie mogę nią zbytnio ruszyć. Kość żadna nie wystaje, więc w sumie i tak dobrze :P
Jakiś kierowca dzwoni po karetkę i policję, ale gdy jeszcze jest na linii (trochę to zajęło) staram się rozruszać nogę i wydaje mi się, że poza mocnym stłuczeniem wszystko ok, więc mówię żeby odwołał karetkę, ale ta już jedzie i zawrócić ponoć nie może.
Na facebooku dowiedziałem się już, że 'Przodujesz w statystyce "najczęściej wzywana karetka do cyklisty (Polska)"'. Coś w tym jest...
Pierwszy przyjeżdża na sygnale (świetlnym) nieoznakowany radiowóz na rejestracji z moi rodzimych Starachowic, później karetka. Sanitariusz podpytuje o stan, ale widzi że noga cała, więc tylko wypisuje papier pod którym się muszę podpisać oświadczając że na własną odpowiedzialność na pogotowie nie pojechałem.
W sumie to nie wiem co by było gdyby później coś wyszło... Swego czasu wypuszczono mnie ze szpitala po wypadku ze złamaną szczęką... Teraz też na pewno byłem w szoku...
Wyciągam z sakwy Voltaren Max który wziąłem na wypadek problemów z kolanami i smaruje mocno obitą nogę, co sanitariusz skwitował 'o, widzę że pan przygotowany' :P
Policja tymczasem po zebraniu moich zeznań (nie obyło się bez dmuchania do alkomatu :P już chyba z 5 raz na rowerze...), jedzie szukać sprawcy. Schodzi im ze sprawą prawie godzinę. Kierowca się przyznał do wymuszenia, ponoć nie widział. Eh... Dostał jakiś mandat i tyle.
Na koniec sam sobie wypisuje notatkę o zdarzeniu na jakimś świstku papieru, którego nawet mi policjant nie chciał podpisać :P
Całkiem podartego buta (przy okazji też dwie skarpetki i stopę) naprawiam tymczasowo zipem żeby jakoś trzymał ;)
Z akcją zeszło ~1h 40min. Noga dzięki maści przeciwbólowej prawie nie boli, więc wskakujemy na rowery. Pechowo spodnie obcierają się nie tylko na kolanach, ale też na tyłku, i to w dość hmm newralgicznym miejscu :P Z tej okazji Adam prowadzi a ja siedzę grzecznie na kole ;)
Zaszyć taką lycrę z moimi zdolnościami manualnymi będzie ciężko, jakbym bieliznę jakąś zakupił może być gorąco... Zakładam w końcu krótkie spodenki (typu plażowego :P), które wziąłem żeby przy planowanym powrocie pociągiem się trochę mniej rzucać w oczy ;)
Ciepło, ale przynajmniej można jechać bez wstydu :P
W Jędrzejowie odbijamy jadąc na kolejnych ~50km odcinkami z niesprzyjającym wiatrem, z którym i tak mocno walczymy (30 musi być!).
Miło się odbija po takim kawałku walki z wiatrem, z powrotem na drogę na której wieje w plecy. Sama przyjemność taka jazda :)
Na 120km postój pod sklepem. Południa jeszcze nie ma, a my już w krótkim rękawku...
Za Łopusznem (~140km) opuszczają mnie chyba wreszcie emocje związane z wcześniejszą wywrotką (myślałem że mnie zabije to auto...), i coraz bardziej opadam z sił. Jeszcze przed chwilą prowadziłem na prostym ~40km/h, a teraz ciężko mi koło trzymać przy 35. Siedzę więc dużo więcej na kole, tylko czasem wychodząc na trochę na zmiany.
W Końskich kolejny postój na którym już całkiem opadam z sił. Raptem 170km w nogach, a ja usypiam :p Coca cola i jakieś batony trochę pomogły, i po odwiedzeniu jednej gminy w łódzkim, robimy kolejny postój po 70km w - jeśli wierzyć tabliczce - najmniejszym mieście Polski - w Wyśmierzycach.
Tu już całkiem padam. Styrany niesamowicie, ubrałem się, trzęsę się z zimna, tymczasem Adam siedzi obok w krótkim i mu ciepło. W końcu 21 stopni, więc nic dziwnego... :P Stan powypadkowy jednak nie sprzyja długim trasom.
Już po ciemku dojeżdżamy do Warki, za którą zauważam świecącą jasnym światłem lampkę rowerową. No lepszej motywacji do jazdy nie może być ;)
Zapominam o zmęczeniu i wychodzę na zmianę będąc z początku przekonanym, że to jakiś miejscowy dziadek i że go szybko dogonimy. Kręcimy te ~32km/h na prostych ale coś nam się ta lampka oddala. Na płaskim to jednak ciężko kogoś dogonić :p Szczęśliwie trafia się podjazd, na którym mocniej dokręcam, później odchodzę na wypłaszczeniu, i już mijam na swoim MTB z wypchaną ciuchami sakwą, w hawajskich spodenkach, przy prawie 40km/h jakiegoś gościa na szosie :P
Szybko nas dogania i trochę nie dowierza temu że jedziemy z Krakowa i mamy prawie 300km w nogach, kwitując to czymś w stylu:
- ta, jasne.
Wychodzi na prowadzenie chcąc nas chyba pogonić, i tak sobie kręcimy po ~40-45km/h za nim na koniec trasy :P
Dołącza się do nas w międzyczasie Wallace z forum który zostaje z początku trochę z tyłu, więc muszę jeszcze wyprzedzić kompanie z prośbą o krótki postój. Po minucie ruszamy już razem, chłopaki zmieniają się we trzech na przedzie, a mnie po 30km takiego gonienia całkowicie odcina i musimy odpuścić ;)
Wcinam jakiegoś batona i bułkę, i kręcimy kolejne 5km do Konstancina gdzie czeka na nas Biker1990. Posiedzieliśmy trochę pod sklepem (na postoju znowu umieram i zasypiam :P), i po kawałku wspólnej trasy Biker odłącza się w stronę Powsina.
Dojeżdżamy we trzech koło 21 do Warszawy gdzie przy moście łazienkowskim żegnamy się z Wallacem (dzięki za siodełko! :)), a my szukamy znajomych Adama.
Wypasiony hamburger na ulicy Zwycięzców (a jak!), później na plażę, krótka rundka po starym mieście, i wsiadamy w pociąg do domu.
W pociągu wiadomo jak się śpi. Rano zjadłem w domu śniadanie i po dosłownie minucie drzemania dostałem telefon, wzywający z powrotem na rower.... Oj, nie chciało się, ale jak się człowiek umówił, to trzeba jechać :D Wysmarowałem nogę maścią, a że już spóźniony byłem, to znowu ciśnięcie na maksa ;) Przejechaliśmy się na tandemach do Tyńca.
Do Warszawy jechało się super. Chyba pierwszy raz jechałem dłuższą trasę z tak sprzyjającym wiatrem (po południu mocno osłabł, ale i tak pomagał). Taka jazda to sama przyjemność, choć po prawie-wypadku, od połowy trasy mocno musiałem ze sobą walczyć żeby dotrwać do końca :P Gdyby nie Adam, dla którego swoją drogą było to pierwsze 300km na koncie, chyba bym odpuścił :p
Miłym akcentem było też to, że rower MTB (opony 26x1,5") nie miał nic przeciwko szybkiej jeździe i dobrej średniej, która od początku utrzymywała się praktycznie na tym samym przyzwoitym - 31,6km/h poziomie :P
Zaliczone gminy:
Oksa, małogoszcz, Krasocin, łopuszno, radoszyce, gielniów, drzewica, odrzywół, klwów, potworów, radzanów, wyśmierzyce, warka, góra kalwaria, konstancin-jeziorna.
Łącznie 957, 70 w tym roku (na niebiesko):
Trasa gminnie nie była zbytnio zoptymalizowana. Raczej nastawiona na to co przy okazji może wpaść ;)
Miał z nami jechać jeszcze Wilk, ale coś mu wypadło i nie mógł niestety dołączyć.
Pobudka o 4:30, szybkie zapychanie makaronem i po spotkaniu na rynku o 6 rano ruszamy w trasę. Po ostrych podjazdach tydzień temu podjazdów się nie boję, bo na naszej trasie nic wielkiego nie będzie. Tymczasem na wyjeździe z Krakowa Adam wychodzi na przód, i ledwo daję radę utrzymać koło na tych pagóreczkach. Całkowicie zastane nogi, nie idzie zupełnie.
Po kilku takich podjazdach rozkręcam się, i sam zaczynam czasem uciekać ;) Na zjazdach udaje się kilka razy wyciągnąć ~70km/h, ale na tylko na moment i licznik ledwo załapał jako Vmax 70.
Na naszym 70 kilometrze, na zjeździe do Wodzisławia jak na każdym innym dokręcamy wjeżdżając na skrzyżowanie przy ~50-60km/h.
Adam był trochę z przodu i przejeżdża skrzyżowanie, a gdy tylko przejechał, z podporządkowanej rusza auto próbując przeciąć w poprzek drogę...
Chcąc przeżyć wcisnąłem obie klamki na maksa, rower wpadł w lekki poślizg i wywróciłem się razem z nim szorując bokiem po asfalcie.
Szczęśliwie wyhamować mi się udało.
Kierowca który wymuszał pierwszeństwo spojrzał na mnie jak na rozjechanego psa, i pojechał dalej ;) Wychyliłem głowę żeby zapamiętać rejestrację, i leżę dalej na środku pasa powtarzając ją sobie w głowie.
Auta wokół stoją, ktoś wychodzi pytać czy żyję. Żyję.
Adam zapisuje rejestracje i pomaga mi się zebrać z drogi.
Straszliwie boli prawa noga, która jest dziwnie wykręcona i nie mogę nią zbytnio ruszyć. Kość żadna nie wystaje, więc w sumie i tak dobrze :P
Jakiś kierowca dzwoni po karetkę i policję, ale gdy jeszcze jest na linii (trochę to zajęło) staram się rozruszać nogę i wydaje mi się, że poza mocnym stłuczeniem wszystko ok, więc mówię żeby odwołał karetkę, ale ta już jedzie i zawrócić ponoć nie może.
Na facebooku dowiedziałem się już, że 'Przodujesz w statystyce "najczęściej wzywana karetka do cyklisty (Polska)"'. Coś w tym jest...
Pierwszy przyjeżdża na sygnale (świetlnym) nieoznakowany radiowóz na rejestracji z moi rodzimych Starachowic, później karetka. Sanitariusz podpytuje o stan, ale widzi że noga cała, więc tylko wypisuje papier pod którym się muszę podpisać oświadczając że na własną odpowiedzialność na pogotowie nie pojechałem.
W sumie to nie wiem co by było gdyby później coś wyszło... Swego czasu wypuszczono mnie ze szpitala po wypadku ze złamaną szczęką... Teraz też na pewno byłem w szoku...
Wyciągam z sakwy Voltaren Max który wziąłem na wypadek problemów z kolanami i smaruje mocno obitą nogę, co sanitariusz skwitował 'o, widzę że pan przygotowany' :P
Policja tymczasem po zebraniu moich zeznań (nie obyło się bez dmuchania do alkomatu :P już chyba z 5 raz na rowerze...), jedzie szukać sprawcy. Schodzi im ze sprawą prawie godzinę. Kierowca się przyznał do wymuszenia, ponoć nie widział. Eh... Dostał jakiś mandat i tyle.
Na koniec sam sobie wypisuje notatkę o zdarzeniu na jakimś świstku papieru, którego nawet mi policjant nie chciał podpisać :P
Całkiem podartego buta (przy okazji też dwie skarpetki i stopę) naprawiam tymczasowo zipem żeby jakoś trzymał ;)
Z akcją zeszło ~1h 40min. Noga dzięki maści przeciwbólowej prawie nie boli, więc wskakujemy na rowery. Pechowo spodnie obcierają się nie tylko na kolanach, ale też na tyłku, i to w dość hmm newralgicznym miejscu :P Z tej okazji Adam prowadzi a ja siedzę grzecznie na kole ;)
Zaszyć taką lycrę z moimi zdolnościami manualnymi będzie ciężko, jakbym bieliznę jakąś zakupił może być gorąco... Zakładam w końcu krótkie spodenki (typu plażowego :P), które wziąłem żeby przy planowanym powrocie pociągiem się trochę mniej rzucać w oczy ;)
Ciepło, ale przynajmniej można jechać bez wstydu :P
W Jędrzejowie odbijamy jadąc na kolejnych ~50km odcinkami z niesprzyjającym wiatrem, z którym i tak mocno walczymy (30 musi być!).
Miło się odbija po takim kawałku walki z wiatrem, z powrotem na drogę na której wieje w plecy. Sama przyjemność taka jazda :)
Na 120km postój pod sklepem. Południa jeszcze nie ma, a my już w krótkim rękawku...
Za Łopusznem (~140km) opuszczają mnie chyba wreszcie emocje związane z wcześniejszą wywrotką (myślałem że mnie zabije to auto...), i coraz bardziej opadam z sił. Jeszcze przed chwilą prowadziłem na prostym ~40km/h, a teraz ciężko mi koło trzymać przy 35. Siedzę więc dużo więcej na kole, tylko czasem wychodząc na trochę na zmiany.
W Końskich kolejny postój na którym już całkiem opadam z sił. Raptem 170km w nogach, a ja usypiam :p Coca cola i jakieś batony trochę pomogły, i po odwiedzeniu jednej gminy w łódzkim, robimy kolejny postój po 70km w - jeśli wierzyć tabliczce - najmniejszym mieście Polski - w Wyśmierzycach.
Tu już całkiem padam. Styrany niesamowicie, ubrałem się, trzęsę się z zimna, tymczasem Adam siedzi obok w krótkim i mu ciepło. W końcu 21 stopni, więc nic dziwnego... :P Stan powypadkowy jednak nie sprzyja długim trasom.
Już po ciemku dojeżdżamy do Warki, za którą zauważam świecącą jasnym światłem lampkę rowerową. No lepszej motywacji do jazdy nie może być ;)
Zapominam o zmęczeniu i wychodzę na zmianę będąc z początku przekonanym, że to jakiś miejscowy dziadek i że go szybko dogonimy. Kręcimy te ~32km/h na prostych ale coś nam się ta lampka oddala. Na płaskim to jednak ciężko kogoś dogonić :p Szczęśliwie trafia się podjazd, na którym mocniej dokręcam, później odchodzę na wypłaszczeniu, i już mijam na swoim MTB z wypchaną ciuchami sakwą, w hawajskich spodenkach, przy prawie 40km/h jakiegoś gościa na szosie :P
Szybko nas dogania i trochę nie dowierza temu że jedziemy z Krakowa i mamy prawie 300km w nogach, kwitując to czymś w stylu:
- ta, jasne.
Wychodzi na prowadzenie chcąc nas chyba pogonić, i tak sobie kręcimy po ~40-45km/h za nim na koniec trasy :P
Dołącza się do nas w międzyczasie Wallace z forum który zostaje z początku trochę z tyłu, więc muszę jeszcze wyprzedzić kompanie z prośbą o krótki postój. Po minucie ruszamy już razem, chłopaki zmieniają się we trzech na przedzie, a mnie po 30km takiego gonienia całkowicie odcina i musimy odpuścić ;)
Wcinam jakiegoś batona i bułkę, i kręcimy kolejne 5km do Konstancina gdzie czeka na nas Biker1990. Posiedzieliśmy trochę pod sklepem (na postoju znowu umieram i zasypiam :P), i po kawałku wspólnej trasy Biker odłącza się w stronę Powsina.
Dojeżdżamy we trzech koło 21 do Warszawy gdzie przy moście łazienkowskim żegnamy się z Wallacem (dzięki za siodełko! :)), a my szukamy znajomych Adama.
Wypasiony hamburger na ulicy Zwycięzców (a jak!), później na plażę, krótka rundka po starym mieście, i wsiadamy w pociąg do domu.
W pociągu wiadomo jak się śpi. Rano zjadłem w domu śniadanie i po dosłownie minucie drzemania dostałem telefon, wzywający z powrotem na rower.... Oj, nie chciało się, ale jak się człowiek umówił, to trzeba jechać :D Wysmarowałem nogę maścią, a że już spóźniony byłem, to znowu ciśnięcie na maksa ;) Przejechaliśmy się na tandemach do Tyńca.
Do Warszawy jechało się super. Chyba pierwszy raz jechałem dłuższą trasę z tak sprzyjającym wiatrem (po południu mocno osłabł, ale i tak pomagał). Taka jazda to sama przyjemność, choć po prawie-wypadku, od połowy trasy mocno musiałem ze sobą walczyć żeby dotrwać do końca :P Gdyby nie Adam, dla którego swoją drogą było to pierwsze 300km na koncie, chyba bym odpuścił :p
Miłym akcentem było też to, że rower MTB (opony 26x1,5") nie miał nic przeciwko szybkiej jeździe i dobrej średniej, która od początku utrzymywała się praktycznie na tym samym przyzwoitym - 31,6km/h poziomie :P
Zaliczone gminy:
Oksa, małogoszcz, Krasocin, łopuszno, radoszyce, gielniów, drzewica, odrzywół, klwów, potworów, radzanów, wyśmierzyce, warka, góra kalwaria, konstancin-jeziorna.
Łącznie 957, 70 w tym roku (na niebiesko):
Trasa gminnie nie była zbytnio zoptymalizowana. Raczej nastawiona na to co przy okazji może wpaść ;)
- DST 344.00km
- Czas 10:52
- VAVG 31.66km/h
- VMAX 70.53km/h
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry. Dużo gór ;)
Zima się powoli kończy, więc trzeba korzystać z dobrej pogody, bo na sobotę już śnieg z deszczem zapowiadali...
A: Jakieś plany na jutro? Proponuje wyskoczyć jutro w jakąś dłuższą traskę...
Ja: Dłuższą, czyli ile?
A: Ambitnie myślę coś koło 200. Tak wiem, dla Ciebie to jak po bułki do sklepu...
Ja: 190km i 3700 przewyższenia. Dobre będzie?
A: Myślałem, że się lubimy, a tu widzę będzie wypluwanie płuc...
;)
Startujemy koło 7:30 i po 4km wciskamy się na pierwszą z wielu dzisiejszego dnia 14% ściankę.
Już na 3 podjeździe stajemy żeby się rozebrać, bo gorąco. Termometr pokazuje 7 stopni w cieniu.
Ścianka na dzień dobry:
Jedziemy dobrze mi znanymi drogami do Dobczyc, a później - chcąc ominąć nudny i płaski odcinek w kierunku Wiśniowej - odbijamy w okoliczne wioski.
Pakujemy się pechowo w brak asfaltu (Adam jedzie na szosie), ale szczęśliwie po ~1,5km się kończy.
Ścianka za ścianką, prawie na każdej licznik łapie ~10%, nie raz pokazując więcej.
Pierwszy 1000m przewyższeń był po 45km.
Za podjazdem w Kasinie trochę się wypłaszcza, dzięki czemu mimo że te 33-35 trzymaliśmy, trochę odpoczywamy od podjazdów.
Po 80km i prawie 2000m przewyższeń na koncie robimy zasłużony postój w Rabce. Ciepełko... można się rozebrać do krótkich spodni i koszulki... taką zimę to ja rozumiem :D
Ruszamy dalej 1-2% podjazdem, który kończy się piękną ścianką w Rdzawce:
Jechałem już tędy 2 razy. Raz na szosie - było ciężko. Drugi raz na MTB z 4 sakwami i przełożeniem 30/34. Też było ciężko...
Tym razem wrzuciłem młynek 22/34 i na spokojnie wjechałem sobie całą górkę, na której nachylenie praktycznie nie schodzi poniżej 10%.
Adam tymczasem mocno walczył na 39/25 :P I dał radę ;)
Później długi i zimny zjazd zakopianką (aż głowa bolała :p) do Chabówki i przed nami kolejne ścianki i ścianeczki...
Do tego kawałek pod wiatr, więc w Skomielnej stanęliśmy na odpoczynek. Siedząc pod sklepem kilka osób życzyło nam 'smacznego', ktoś zagadał... pełna kultura na wsi ;)
Za Makowem Podchalańskim wjeżdżamy na fajne serpentyny, a na zjeździe spotykamy Żubra który wyjechał nam na spotkanie.
Jedziemy dalej razem na ostatni większy podjazd za Budzowe, i do końca już po niemalże płaskim (jakieś małe hopki tylko) lecimy do Krakowa, z krótkim postojem w Kalwarii.
Przed Rabką kierowca busa chciał zabić mnie, już w samym Krakowie inny kierowca próbował zabić Adama. Szczęśliwie ani jednemu ani drugiemu się to nie udało i dojechaliśmy cali ;)
Wracając do domu dokręciłem jeszcze kilkaset metrów żeby 200 się pojawiło ;)
3000 przewyższenia pękło na 138 kilometrze ;) Na tym etapie średnie nachylenie na poziomie 8% :D Było super!
Chyba najcięższa jednodniowa trasa jaką w życiu zrobiłem. W domu padłem jak mucha :P
Dzień wcześniej zamontowałem tylny hamulec w MTB, bez którego jeżdżę od dobrych ~3 lat. Do tego porządny, tarczowy hydrauliczny Avid. Bardzo z niego byłem zadowolony... Montaż zajął mi ~3minuty, hamuje jak zły, nic nie ociera, klamkę wystarczy leciutko dotknąć... ciekaw jestem co będzie w razie awarii ;)
Na MTB z szerokimi (26x1,5") o dziwo dużo gorzej mi się wchodzi w zakręty niż na szosówce. Kwestia geometrii ramy? Środka ciężkości? Tak czy inaczej, na zakrętach musiałem hamować ):
Cudowny filmik ze zjazdu ;)
https://www.youtube.com/watch?v=Z-FTas9ZjKo
Zdjęcia i filmik z adamowego GoPro.
Tu obszerniejsza galeria (całe 46 fotek):
https://picasaweb.google.com/113355242078790491964/Gorki#
- DST 200.06km
- Czas 08:55
- VAVG 22.44km/h
- VMAX 74.93km/h
- Podjazdy 3724m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 marca 2014
Kategoria >100
180km - Kolosy! ;)
Przy okazji wizyty w Trójmieście na Kolosach (prezentowaliśmy zeszłoroczną wyprawę z Syberii), wziąłem ze sobą rower i pokręciłem co nieco w sobotę. A że w piątek 'trochę' poimprezowaliśmy, to w sobotę nie było wcale łatwo się zebrać i kręcić ;) Ale skoro już przywiozłem rower przez prawie całą Polskę, to musiałem go choć trochę wykorzystać, bo by mnie jeszcze kolega nie wpuścił z nim do auta w drodze powrotnej ;)
Dopiero koło 9 ruszam tyłek, i zaczynam jazdę centralnie pod wiatr. Zakazy rowerów wygoniły mnie na jakąś boczną dróżkę gdzie trafiam na betonowe płyty. A miałem nadzieję, że teren będzie :P
Po pewnym czasie wyjeżdżam z powrotem na asfalt, gdzie momentami nawet ~22km/h ciężko utrzymać.
W końcu docieram do Kaszubskiego Parku Krajobrazowego, gdzie wciskam się też na trochę w teren. Ładnie tu ;)
Na 70km postój, a po kolejnych 20km kryzys :P i na 100km kolejny postój, na którym pewna Pani zaprosiła mnie do wiejskiej świetlicy, żebym sobie 'pooglądał telewizję i posiedział' :P Pojadłem mocno, i już do końca (kolejne 80km) z jednym minutowym postojem na banana i telefon ;)
Przed Wejherowem wskakuje na krajową 6'kę, gdzie idealnie z wiatrem w plecy bez wysiłku jadę te 35km/h.
Fajne okolice, sporo pagórków i śmiesznych kaszubskich nazw ;) Jakieś ~20km w terenie - podoba się mnie coraz bardziej ta jazda terenowa. Przydałyby się grubsze opony (mam schwalbe marathon 26x1,5) i lepsze hamulce, bo z samym przednim (i to kiepskim) v'brakiem jeżdżę :P
Ale już do mnie jedzie Avid Elixir 3 na przód, w zapasach mam Juicy 3 na tył, a i opony też się jakieś znajdą, więc będzie dobrze. Może wjadę w teren konkretniej ;)
Na koniec wycieczki spotykam Tranquilo, a później całą niniwową bandę. Odbieram z auta ciuchy, i jadę już po ciemku jakimiś skrótami przez lasy na nocleg dzięki uprzejmości Michała Z. ;) W terenie nocą, porządna lampka tym bardziej się przydaje. Mactronic Noise 500 zdecydowanie daje radę!
Zaliczone gminy (942, 55 w tym roku):
kosakowo, wejherowo (miejska i wiejska), łęczyce, lębork, nowa wieś lęborska, cewice, sierakowice, linia, kartuzy, przodkowo, żukowo
Coś namieszałem przy planowaniu trasy, i 2 dziury zostawiłem przy samym Trójmieście. Zupełnie bez sensu :P
Średnia bez szału, ale jak na sporo terenu i stan w jakim ruszałem, to i tak dobra :D
Dopiero koło 9 ruszam tyłek, i zaczynam jazdę centralnie pod wiatr. Zakazy rowerów wygoniły mnie na jakąś boczną dróżkę gdzie trafiam na betonowe płyty. A miałem nadzieję, że teren będzie :P
Po pewnym czasie wyjeżdżam z powrotem na asfalt, gdzie momentami nawet ~22km/h ciężko utrzymać.
W końcu docieram do Kaszubskiego Parku Krajobrazowego, gdzie wciskam się też na trochę w teren. Ładnie tu ;)
Na 70km postój, a po kolejnych 20km kryzys :P i na 100km kolejny postój, na którym pewna Pani zaprosiła mnie do wiejskiej świetlicy, żebym sobie 'pooglądał telewizję i posiedział' :P Pojadłem mocno, i już do końca (kolejne 80km) z jednym minutowym postojem na banana i telefon ;)
Przed Wejherowem wskakuje na krajową 6'kę, gdzie idealnie z wiatrem w plecy bez wysiłku jadę te 35km/h.
Fajne okolice, sporo pagórków i śmiesznych kaszubskich nazw ;) Jakieś ~20km w terenie - podoba się mnie coraz bardziej ta jazda terenowa. Przydałyby się grubsze opony (mam schwalbe marathon 26x1,5) i lepsze hamulce, bo z samym przednim (i to kiepskim) v'brakiem jeżdżę :P
Ale już do mnie jedzie Avid Elixir 3 na przód, w zapasach mam Juicy 3 na tył, a i opony też się jakieś znajdą, więc będzie dobrze. Może wjadę w teren konkretniej ;)
Na koniec wycieczki spotykam Tranquilo, a później całą niniwową bandę. Odbieram z auta ciuchy, i jadę już po ciemku jakimiś skrótami przez lasy na nocleg dzięki uprzejmości Michała Z. ;) W terenie nocą, porządna lampka tym bardziej się przydaje. Mactronic Noise 500 zdecydowanie daje radę!
Zaliczone gminy (942, 55 w tym roku):
kosakowo, wejherowo (miejska i wiejska), łęczyce, lębork, nowa wieś lęborska, cewice, sierakowice, linia, kartuzy, przodkowo, żukowo
Coś namieszałem przy planowaniu trasy, i 2 dziury zostawiłem przy samym Trójmieście. Zupełnie bez sensu :P
Średnia bez szału, ale jak na sporo terenu i stan w jakim ruszałem, to i tak dobra :D
- DST 181.65km
- Teren 20.00km
- Czas 07:30
- VAVG 24.22km/h
- VMAX 50.47km/h
- Podjazdy 1755m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 lutego 2014
Kategoria >100
Strzelce - Kluczbork
Po świetnej gościnie u Średniego trochę ciężko się zebrać ;)
Ruszamy we dwóch na pierwsze 30km z pogaduchami. Szczęśliwie prognozy zawodzą i nie pada ;)
Na brzegu lasu ~50m przed nami, przebiega nam drogę stado (~14 sztuk) wielkich jeleni. Dobrze, że tak to się nie skończyło:
http://www.youtube.com/watch?v=S2oymHHyV1M
W Ozimku się rozdzielamy, i lecę sobie dalej z nadal przeszkadzającym wiatrem. Przed Kluczborkiem odbijam kawałek na zachód celem zaliczenia gminy Wołczyn, i później cisnę idealnie z wiatrem w stronę Gorzowa Śląskiego. 30-40 nie schodzi z licznika ;) Z wiatrem to się jednak leci...
Wypada mi w pewnym momencie licznik (coś mam luźną podstawkę). Staję niemalże w miejscu i zaczynam poszukiwania. Po ~5min zero wyników. Zrezygnowany wsiadam na rower, i zauważam kątem oka licznik, który wyhamował 1m dalej niż ja :P To dopiero fuks ;)
Dokręcam do 100km, i zgarnia mnie z trasy Tato, który akurat jechał tędy do domu ;)
Zaliczone gminy:
Tarnów Opolski, Chrząstowice, Ozimek, Turawa, Łubiany, Murów, Wołczyn, Gorzów Śląski
Łącznie 917.
Ruszamy we dwóch na pierwsze 30km z pogaduchami. Szczęśliwie prognozy zawodzą i nie pada ;)
Na brzegu lasu ~50m przed nami, przebiega nam drogę stado (~14 sztuk) wielkich jeleni. Dobrze, że tak to się nie skończyło:
http://www.youtube.com/watch?v=S2oymHHyV1M
W Ozimku się rozdzielamy, i lecę sobie dalej z nadal przeszkadzającym wiatrem. Przed Kluczborkiem odbijam kawałek na zachód celem zaliczenia gminy Wołczyn, i później cisnę idealnie z wiatrem w stronę Gorzowa Śląskiego. 30-40 nie schodzi z licznika ;) Z wiatrem to się jednak leci...
Wypada mi w pewnym momencie licznik (coś mam luźną podstawkę). Staję niemalże w miejscu i zaczynam poszukiwania. Po ~5min zero wyników. Zrezygnowany wsiadam na rower, i zauważam kątem oka licznik, który wyhamował 1m dalej niż ja :P To dopiero fuks ;)
Dokręcam do 100km, i zgarnia mnie z trasy Tato, który akurat jechał tędy do domu ;)
Zaliczone gminy:
Tarnów Opolski, Chrząstowice, Ozimek, Turawa, Łubiany, Murów, Wołczyn, Gorzów Śląski
Łącznie 917.
- DST 101.00km
- Czas 03:39
- VAVG 27.67km/h
- Podjazdy 502m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Gminne 230 ;)
Krk - Rybnik - Krapkowice - Strzelce Opolskie
Sesja zaliczona :P Więc od razu wskakuje na rower.
Ruszam dość lekko ubrany, ale na zewnątrz -4, więc po 1km już staję żeby się ubrać lepiej ;) W ruch idzie bluza z windstoperem.
Ruszam spokojnym tempem, żeby nie powtórzyła się sytuacja z przed tygodnia, gdzie już na 20km był ciężki kryzys :P
Tym razem jedzie się całkiem dobrze. Najpierw kawałek ścieżką rowerową wzdłuż wisły gdzie spotykam kilku biegaczy, a później wskakuję na główną drogę na Alwernię.
W Chełmku 100m przed miejscem gdzie miałem 2,5 miesiąca temu wypadek, w niemalże identyczny sposób wyjeżdża mi inny gość... Jakieś pechowa miasteczko :/ Udaje mi się wyhamować, gość w ostatnim momencie mnie zauważa, i obyło się bez krwi :P
10km identyczna sytuacja, przy czym gość otwarcie miał mnie w dupie i świadomie wymusił pierwszeństwo zmuszając mnie do odbicia w bok i ostrego hamowania... Co się z tymi ludźmi dzieje...
Po drodze muszę ubrać ochraniacze, bo jednak zimno w stopy :p
Po 70km robię postój na obrzeżach Bierunia w ogródku zamkniętej knajpy :p Ciuchy dobre, więc mimo niskiej temperatury jest mi ciepło. Do tego pierwszy raz jadę z termosem herbaty, która też znaczenia pomaga. Nawet sobie nie zdawałem sprawy, ile takie ciepłe picie daje ;)
Odbijam trochę na południe, wiatr też trochę obraca i zaczyna bardziej przeszkadzać.
Czas mam dobry (a i tak będę musiał czekać na prom na Odrze który czynny dopiero od 15), więc trochę sobie folguje, i zwiedzam z roweru bardzo ładną Pszczyną (ładny duży park zamkowy ze sporą ilością sadzawek), później Żory, i zaliczam niespodziewane wcześniej z obu stron odwiedziny u siostry ciotecznej Adrianny w Rybniku.
W międzyczasie wiatr jeszcze bardziej zawija i wzmaga się na sile. Ciężko się jedzie... Wlokę się te 20-22km/h na płaskim.
Prom na Odrze zajmuje około połowy szerokości rzeki ;) Na promie dwa rowery, dwóch panów, chyba obaj podpici, ciężko zgadnąć który jest odpowiedzialny za przeprawę ;) Chwilę czekam i po 30 sekundach jestem już po drugiej stronie rzeki. No, choroby morskiej to się na takim promie nie dostanie :p
(zdjęcie zapożyczone od Wilka)
W Opolskim straszą po wsiach dwujęzyczne nazwy miejscowości. Polacy nawet we własnym kraju nie potrafią zadbać o własne sprawy. Smutne to. Jakoś w innych krajach, gdzie Polonii jest dużo, nie ma polskich nazw...
Jeszcze kawałek męki pod wiatr i wreszcie odbijam na północ.
Na 10km z wiatrem, wyciągam średnią rzędu 35km/h :P Później się trochę uspokoiłem, ale i tak na godzinnym odcinku jazdy z wiatrem miałem średnią 32,5km/h... Na MTB, mając 180km w nogach :p Tak to można jechać ;)
W Krapkowicach kończy się rumakowanie, i znowu odbijam na wschód. Wiatr, który trochę ucichł przy zachodzie słońca, teraz wieje ze 2x szybciej. Dmucha mocno, rzuca mną trochę po drodze. Szybko kończy mi się motywacja do jazdy i chowam się na przystanku. Kanapki się skończyły, więc wciskam w siebie paczkę wafelków i termos herbaty. Lepiej :)
Mocno walczę na końcówce żeby utrzymać te 26km/h średniej :p
Na koniec jeszcze szybki objazd rynku w Strzelcach i chwilę później siedzę u Średniego i oglądam jak Stoch zdobywa złoto ;)
Dzięki za świetną gościnę! ;)
Ogólnie to super się jechało, choć ze 2/3 trasy z niesprzyjającym wiatrem było dość męczące. Jakoś brakuje mi motywacji żeby cisnąć pod wiatr :p
Podregulowałem trochę pozycję na rowerze, i dziś już było całkiem nieźle ;) Całą drogę mi ciepło było, a momentami nawet aż za ;)
Fotek trochę porobiłem, ale nie mam kabla żeby je zgrać ;)
Trasa:
Zaliczone gminy:
Pszczyna, Suszec, Żory, Kuźnica Raciborska, Nędza, Rudnik, Cisek, Polska Cerkiew, walce, krapkowice, gogolin, Izbicko, Strzelce Opolskie.
Łącznie 917:
Sesja zaliczona :P Więc od razu wskakuje na rower.
Ruszam dość lekko ubrany, ale na zewnątrz -4, więc po 1km już staję żeby się ubrać lepiej ;) W ruch idzie bluza z windstoperem.
Ruszam spokojnym tempem, żeby nie powtórzyła się sytuacja z przed tygodnia, gdzie już na 20km był ciężki kryzys :P
Tym razem jedzie się całkiem dobrze. Najpierw kawałek ścieżką rowerową wzdłuż wisły gdzie spotykam kilku biegaczy, a później wskakuję na główną drogę na Alwernię.
W Chełmku 100m przed miejscem gdzie miałem 2,5 miesiąca temu wypadek, w niemalże identyczny sposób wyjeżdża mi inny gość... Jakieś pechowa miasteczko :/ Udaje mi się wyhamować, gość w ostatnim momencie mnie zauważa, i obyło się bez krwi :P
10km identyczna sytuacja, przy czym gość otwarcie miał mnie w dupie i świadomie wymusił pierwszeństwo zmuszając mnie do odbicia w bok i ostrego hamowania... Co się z tymi ludźmi dzieje...
Po drodze muszę ubrać ochraniacze, bo jednak zimno w stopy :p
Po 70km robię postój na obrzeżach Bierunia w ogródku zamkniętej knajpy :p Ciuchy dobre, więc mimo niskiej temperatury jest mi ciepło. Do tego pierwszy raz jadę z termosem herbaty, która też znaczenia pomaga. Nawet sobie nie zdawałem sprawy, ile takie ciepłe picie daje ;)
Odbijam trochę na południe, wiatr też trochę obraca i zaczyna bardziej przeszkadzać.
Czas mam dobry (a i tak będę musiał czekać na prom na Odrze który czynny dopiero od 15), więc trochę sobie folguje, i zwiedzam z roweru bardzo ładną Pszczyną (ładny duży park zamkowy ze sporą ilością sadzawek), później Żory, i zaliczam niespodziewane wcześniej z obu stron odwiedziny u siostry ciotecznej Adrianny w Rybniku.
W międzyczasie wiatr jeszcze bardziej zawija i wzmaga się na sile. Ciężko się jedzie... Wlokę się te 20-22km/h na płaskim.
Prom na Odrze zajmuje około połowy szerokości rzeki ;) Na promie dwa rowery, dwóch panów, chyba obaj podpici, ciężko zgadnąć który jest odpowiedzialny za przeprawę ;) Chwilę czekam i po 30 sekundach jestem już po drugiej stronie rzeki. No, choroby morskiej to się na takim promie nie dostanie :p
(zdjęcie zapożyczone od Wilka)
W Opolskim straszą po wsiach dwujęzyczne nazwy miejscowości. Polacy nawet we własnym kraju nie potrafią zadbać o własne sprawy. Smutne to. Jakoś w innych krajach, gdzie Polonii jest dużo, nie ma polskich nazw...
Jeszcze kawałek męki pod wiatr i wreszcie odbijam na północ.
Na 10km z wiatrem, wyciągam średnią rzędu 35km/h :P Później się trochę uspokoiłem, ale i tak na godzinnym odcinku jazdy z wiatrem miałem średnią 32,5km/h... Na MTB, mając 180km w nogach :p Tak to można jechać ;)
W Krapkowicach kończy się rumakowanie, i znowu odbijam na wschód. Wiatr, który trochę ucichł przy zachodzie słońca, teraz wieje ze 2x szybciej. Dmucha mocno, rzuca mną trochę po drodze. Szybko kończy mi się motywacja do jazdy i chowam się na przystanku. Kanapki się skończyły, więc wciskam w siebie paczkę wafelków i termos herbaty. Lepiej :)
Mocno walczę na końcówce żeby utrzymać te 26km/h średniej :p
Na koniec jeszcze szybki objazd rynku w Strzelcach i chwilę później siedzę u Średniego i oglądam jak Stoch zdobywa złoto ;)
Dzięki za świetną gościnę! ;)
Ogólnie to super się jechało, choć ze 2/3 trasy z niesprzyjającym wiatrem było dość męczące. Jakoś brakuje mi motywacji żeby cisnąć pod wiatr :p
Podregulowałem trochę pozycję na rowerze, i dziś już było całkiem nieźle ;) Całą drogę mi ciepło było, a momentami nawet aż za ;)
Fotek trochę porobiłem, ale nie mam kabla żeby je zgrać ;)
Trasa:
Zaliczone gminy:
Pszczyna, Suszec, Żory, Kuźnica Raciborska, Nędza, Rudnik, Cisek, Polska Cerkiew, walce, krapkowice, gogolin, Izbicko, Strzelce Opolskie.
Łącznie 917:
- DST 236.30km
- Czas 09:01
- VAVG 26.21km/h
- VMAX 55.57km/h
- Podjazdy 1652m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 lutego 2014
Kategoria >100
Krk - Zawiercie - Katowice
Powolutku, a poza tym, to i tak totalnie bez formy. Pierwszy kryzys na 20km ;) Dopiero ostatnie ~40km się przyzwoicie jechało.
Podjazdów sporo, z rana zacisznie, później pod wiatr, trochę po błotnistej leśnej drodze... Fajnie było. Od sierpnia tylko raz próbowałem rowerem za miasto wyjechać i skończyło się to wypadkiem, więc miło, że tym razem obyło się bez takich przygód ;)
Choć wracając następnego dnia, pędziłem na autobus z Katowic, co skończyło się piękną glebą na rondzie :P Zdarty łokieć i biodro... ;)
Tak czy inaczej, na wszelkie wypady poza miasto zamierzam z grubsza zawsze jeździć w kasku, więc wypadki mi nie groźne :P Strach powypadkowy nadal jest. Ciągle się boję, że mi z bocznej ktoś wyjedzie... :/
Zaliczone gminy: zawiercie, łazy, poręba, siewierz, mierzęcice, psary, wojkowice, bobrowniki, ożarowice
Aktualnie 896 zaliczonych ;)
Podjazdów sporo, z rana zacisznie, później pod wiatr, trochę po błotnistej leśnej drodze... Fajnie było. Od sierpnia tylko raz próbowałem rowerem za miasto wyjechać i skończyło się to wypadkiem, więc miło, że tym razem obyło się bez takich przygód ;)
Choć wracając następnego dnia, pędziłem na autobus z Katowic, co skończyło się piękną glebą na rondzie :P Zdarty łokieć i biodro... ;)
Tak czy inaczej, na wszelkie wypady poza miasto zamierzam z grubsza zawsze jeździć w kasku, więc wypadki mi nie groźne :P Strach powypadkowy nadal jest. Ciągle się boję, że mi z bocznej ktoś wyjedzie... :/
Zaliczone gminy: zawiercie, łazy, poręba, siewierz, mierzęcice, psary, wojkowice, bobrowniki, ożarowice
Aktualnie 896 zaliczonych ;)
- DST 171.00km
- Czas 07:18
- VAVG 23.42km/h
- VMAX 55.52km/h
- Podjazdy 1741m
- Sprzęt Wyprawowy
- Aktywność Jazda na rowerze