Informacje

  • Wszystkie kilometry: 82353.99 km
  • Km w terenie: 1630.90 km (1.98%)
  • Czas na rowerze: 108d 23h 10m
  • Prędkość średnia: 20.38 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy waxmund.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:1813.26 km (w terenie 14.00 km; 0.77%)
Czas w ruchu:46:20
Średnia prędkość:25.39 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2099 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:95.43 km i 9h 16m
Więcej statystyk
Czwartek, 17 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Wtorek, 15 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Poniedziałek, 14 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Sobota, 12 maja 2012 Kategoria >400km, >200

Wwa-Hel, czyli road through Hell (:




20km z wiatrem, 500km pod wiatr :)

Wyruszam w piątek o 18 z Warszawy, o 3 rano we Włocławku dołączam do grupy jadącej z Katowic, skąd razem w deszczu jedziemy do Torunia. Tam grupa się rozdziela, jedziemy dalej z Wilkiem, Kurierem i Łukaszem R, by w tym samym składzie dojechać w sobotę o 21 na Hel :)



napiszę więcej jutro :)

Edit:

O wycieczce rozmawialiśmy z Raptorem 17 listopada... :) Szczęśliwie doszła do skutku i to nawet w sporym składzie.

Po szybkich przygotowaniach, i wciągnięciu prawie paczki makaronu, ruszam z domu o 18. Jest bardzo ciepło, i pomimo wiatru w twarz jedzie mi się bardzo dobrze. Do czasu [:


W Lesznie odbijam na Nowy Dwór Mazowiecki, i tam już mocno upija mnie w plecy plecak, w którym mam jedzenie i całkiem sporo rzeczy. Na 60km mam kryzys, a przede mną jeszcze ~460km... Staję, rozciągam się, wypijam prawie cały bidon, włączam mp3. Noga znowu zaczyna dobrze podawać.

coś dla Wilka



Jadę cały czas obfitą w tiry drogą nr 62 aż do Płocka, przed którym staję na szybkie wciąganie makaronu, którego wiozę cały duży pojemnik :) Przez Płock jest świetna 3 pasmowa droga, i bardzo sprawnie i szybko jestem już na wylotówce na Dobrzyn nad Wisłą.
Niebo zaczyna się rozświetlać błyskawicami pojawiającymi się niesamowicie często, a ja sukcesywnie się do tych błysków przybliżam. Nagle skończył się lekki wiatr w twarz, i zaczęło potężnie wiać. Wiatr uniósł cały pył z pól i dróg wciskając go wszędzie, widoczność spadła... Normalna burza piaskowa się zrobiła (deszczu jeszcze ani kropli).
Widząc moc żywiołu w który wjeżdżam, zastanawiam się chwilę nad powrotem. Zmagam się jednak te 30min z wichurą, która przed Włocławkiem już ustaje, i znowu pojawia się lekki wiatr w twarz :) Do Włocławka zjeżdżam ze sporego wzniesienia oglądając ładnie podświetlone nadbrzeżne budynki i zielony most.



Mając prawie 200km na liczniku, dojeżdżam o 1 do Łukasza R., który podejmuje mnie makaronem. Czekamy prawie 2h aż przyjedzie reszta ekipy, jadąca z Katowic (~330km). Wrzucam do samochodu jadącego za nami swój plecak i jazda.



Ruszamy w końcu wszyscy razem (całe 14 sztuk) w coraz większym deszczu i wietrze na Toruń. Wyjazd z Włocławka to dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego rozpadało się już całkowicie, każdy jest całkowicie przemoczony (chyba tylko Wilk miał kawałek suchej stopy) i mimo że jadę, więc powinnienem być rozgrzany jest mi zimno.

Stajemy na stacji benzynowej (Bliska w Michalinie) żeby poczekać na resztę ekipy. Robimy tam niezły syf, do tego jeden z nas, zasnął na stojąco (jest już koło 4-5rano) i wpadł w regał z gazetami... ;D

przemarznięci, ale humory dopisują (:


Ubrałem na siebie wszystko, stoję w ciepłym pomieszczeniu i jest mi zimno. Wyłazimy w końcu dalej na rowery, i ciśniemy grupą do Torunia. Jest zimno, ale uspokaja się trochę deszcz i wiatr.


W Toruniu wpadamy na dworzec PKP, gdzie większość ekipy postanawia pojechać do Trójmiasta pociągiem. Rowerami jedziemy dalej w składzie: Kurier, Wilk, Łukasz R., i Tomek, który niestety po kilku kilometrach wsiada w eskortujący nas samochód.

W Toruniu wstając z podłogi, łapie mnie niesamowicie mocny skurcz w prawym udzie od wewnętrznej strony. Boli, i nie puszcza do końca trasy.

Nasza czwórka walczy dalej z mocnym wiatrem wiejącym z boku/w twarz, który mocno utrudnia jazdę. Wiatr jest na tyle mocny, że jazda w szyku jest trochę niebezpieczna, a i tak wiele nie pomaga.



Skręcamy na Grudziądz, kierunek wiatru trochę przeszkadza, więc od razu jedzie się zdecydowanie przyjemniej. Odwiedzając 2 zamknięte bary, i McDonaldsa w budowie, trafiamy do budki z zapiekankami na popas.
Humor dopisuje, choć wiemy, że czekają nas kolejne kilometry katorgi pod wiatr. Do tego pojawiają się częstsze pagórki, na których odpocząć też zbytnio nie można, bo na zjazdach wiatr strasznie nas zwalnia.



Robi się za to trochę cieplej, wychodzi słońce. Na nogach jestem już jakieś 28h, przy czym na rowerze spędziłem ~połowę tego czasu. Spać się chce coraz bardziej... Mimo woli, ucinam sobie ze cztery kilkusekundowe drzemki na rowerze (nogi cały czas kręcą ;D).

zwiewa mnie...


W końcu dojeżdżamy do Trójmiasta. Kurier ucieka do przodu, Wilk zostaje z tyłu. We trzech (Tomek dołączył do nas kawałek przed Trójmiastem) lecimy na Gdynię.
Do tej pory jeździliśmy wg przepisów, a w Trójmieście poszliśmy już po całości lecąc na czerwonych gdzie się da [;
Portfeli nie mamy, jeść się chce, batony już nie wchodzą. Ledwo jadę, a chłopaki i tak mi na kole siedzą. Trochę pobłądziliśmy, i docieramy w końcu do czekającego na nas samochodu z naszymi rzeczami.
Słaniam się już na nogach, więc lecę od razu do sklepu, gdzie gość przede mną, kupuje dwa piwa przez jakieś 5-10min, przy czym obsługują go dwie ekspedientki na raz. Myślałem że go zabiję.

Gdańsk:


Wchodzę do samochodu żeby usiąść i coś zjeść w spokoju. Kierowcy wyganiają mnie z niego żebym nie usnął :P Dzięki chłopaki, naprawdę... ;) To już ostatni punkt, gdzie mamy dostęp do naszych rzeczy. Biorę więc plecak z kilkoma pierdołami ze sobą, i jedziemy dalej, już każdy swoim tempem. Dołącza do nas na chwilę również RafałB, którego na początku w ogóle nie poznaję :p

Za największym podjazdem na trasie, zatrzymujemy się z Łukaszem w McDonaldsie (reszta leci dalej) gdzie wytykani przez ludzi palcami (byliśmy brudni, ja już powłóczyłem prawą nogą w której skurcz trzymał mnie od ponad 200km...) posilamy się we względnym spokoju.



Stąd, jedziemy już osobno. ~470km wyczekiwałem na skręt na Hel, żeby wreszcie jechać z wiatrem. Niestety prawa noga już całkowicie odmawia posłuszeństwa, nie mogę jej podnieść na pedale, więc prawie samą lewą toczę się już powoli do celu. Na Półwyspie jeszcze policja mnie przegoniła z pustej drogi, na wybrukowaną ścieżkę rowerową. Żartownisie...
W Jastarni jestem chwilę przed Łukaszem, i solo jadę na Hel.

W końcu po kręceniu przez prawie 20h, nie spaniu od prawie 40h, docieram na upragniony Hel. Udało się :)

jest radość :)


Po krótkiej sesji zdjęciowej przy tabliczce, łapię kapcia... powietrze schodzi bardzo wolno, więc już na kapciu, i znowu pod wiatr toczę się z powrotem do Jastarni na nocleg.

Planowo, miałem od razu jechać z powrotem do Wejherowa zaliczając kilka gmin po drodze, ale nie byłem już w stanie. Zawijam więc do wynajętej kwatery, gdzie czeka już z gratulacjami grupa pociągowa :)

Jak się zasiedziałem chwilę, to po wstaniu noga tak boli, że praktycznie skaczę na jednej :p

Ręcznika brak, wycieram się po prysznicu buffem. Ubrań na zmianę brak, więc zakładam z powrotem brudne kolarskie ciuchy w których spię (pod kocem - śpiwora brak), i w których wracam następnego dnia do Warszawy :)



W Polskimbusie z Gdańska do Wawy mam cały czas włączony nawiew na siebie. W pewnym momencie wyłączam go, bo trochę zimno. Nagle czuję, że coś śmierdzi. A, to tylko ja. Włączyłem z powrotem nawiew, i poszedłem spać :)



Trasa (GPS wysiadł przed samą Jastarnią...):


Fotki (część od Wilka i Łukasza):
https://picasaweb.google.com/113355242078790491964/WarszawaWOcAwekHel500kmNonstop#

Podsumowanie:
Ojjj, ciężko było :) Wytyrany byłem psychicznie mocno, choć gdyby nie problem z prawą nogą, to w sumie nie było ze mną aż tak źle jak by się tego po warunkach jazdy można było spodziewać :) Jednak przygotowanie mam coraz lepsze. Tym razem nie bolały mnie ani ręce, ani kolana, ani tyłek... Mam nadzieję, że wyczerpałem też na jakiś czas limit jeżdżenia pod wiatr, i teraz będę trafiał tylko na wiatr w plecy... [;
Ekipa świetnie dobrana, było sporo śmiechu więc i dystans szybciej i przyjemniej zleciał.
Już kolejny raz, byłem jedynym jadącym bez SPD'ów czy innych zatrzasków ;)

Wielkie dzięki Raptorowi za organizację, oraz jego Tacie i Bratu za ciągnięcie się samochodem za nami :) Do następnego!

Zaliczony gminy: 39




Jak komuś się nudzi, to zapraszam na:
http://www.wyprawyrowerem.yoyo.pl/
  • DST 524.00km
  • Czas 19:39
  • VAVG 26.67km/h
  • VMAX 58.65km/h
  • Podjazdy 1780m
  • Sprzęt Szosówka - pęknięta rama
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Środa, 9 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Sobota, 5 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Czwartek, 3 maja 2012 Kategoria Po mieście

miasto

Wtorek, 1 maja 2012 Kategoria >200, >100

Trzysetka z Wilkiem

Pobudka o 5:15 :/


Zjadam ~worek kaszy gryczanej, kilka kanapek i 6:10 ruszam w drogę w kierunku Grójca 7'ką. W Warszawie wiatr lekko przeszkadza ale jestem świeży to i tak jadę dość szybko. Za Tarczynem zaczynają się górki, ale zaczyna też dmuchać nieźle w plecy, więc 35-40km/h z licznika nie schodzi.
Do Grójca docieram 7:50 i wjeżdżam na rynek zobaczyć gdzie ostatnio na BB-Tour w zeszłym roku, i gdzie pewnie już za kilka miesięcy znowu będę cierpiał... (: Średnia do Grójca >32km/h.

Podjeżdżam chwilę przed 8 do Wilka, i razem jedziemy już w stronę Piotrkowa, mocno kręcąc celem zaliczenia sporej ilości gmin :)

Pan na włościach:



Na początku trasa wiedzie przez dużą ilość sadów. Wiatr w miarę ok, jedziemy cały czas koło siebie gadając.



Na 110km robimy pierwszy postój przy kapliczce na jedzenie. Wcinam makaron z pesto, którego wiozę całą paczkę w sakwie. Jest ~12 godzina, poszło już jakieś 4 litry wody.



Widelca brak... :p


Dalej stajemy jeszcze pod sklepem żeby zapasy wody uzupełnić, i lecimy dalej zaliczając prawie wszystkie gminy w powiecie Grodziska Mazowieckiego. Trasa teoretycznie wiodła przez dwa, dwukilometrowe odcinki gruntówkami, ale szczęśliwie już zrobili na nich asfalt, i tylko na kilkukilometrowych kawałkach jedziemy po mocno rozwalonym asfalcie, który nas zdecydowanie zwalnia, i bardziej zdecydowanie wkurza.

Krótki postój tuż przed Piotrkowem, i chwilę po 14, ze stanem licznika ~190km lądujemy już u Transatlantyka.

Pogadaliśmy, pożartowaliśmy 3 godziny, i po zmianie trasy na moją prośbę, jedziemy zamiast do Łodzi, w kierunku Skierniewic.


Znajdź różnicę:

Start BB-Tour 2011:


Meta:


Piotrków 2.05.2012:


Wniosek? Czas zapuścić wąsy :D


W Piotrkowie trochę się pogubiliśmy, ale i tak szybko trafiamy na właściwą drogę. Po ~30km robię się już mocno głodny, więc stajemy pod sklepem. Dokańczam makaron, wciskam kilka ciastek zapijam sokiem i nie jest dobrze. Strasznie mnie muli...
Pierwszy raz od początku siadam Wilkowi na kole (do tej pory albo jechaliśmy obok, albo ja prowadziłem :p), i wiozę się 10km aż w końcu wszystko się układa w żołądku, i znowu mogę jechać normalnie (:

Wilk od Piotrkowa narzeka na kolana i achillesa, i stajemy co jakiś czas żeby mógł poprawić pozycję.
Pojawiają się częstsze pagórki, i najstromszy dzisiejszego dnia zjazd. Aż 5%.... :/ Ale i tak po dokręceniu do 50km/h udaje się dobić.
Jeździmy na zmianę bardzo dobrym i beznadziejnym asfaltem. Plomby szczęśliwie nie powypadały.

Do Skierniewic dojeżdżamy niecałe chwilę przed 22, tj 10minut przed ostatnim pociągiem do Warszawy :) Koleje Mazowieckie przewożą rower za darmo, więc za bilet płacimy raptem ~10zł. Po wysiadce w Warszawie odprowadzam jeszcze kawałek Wilka żeby dokręcić do 300km :)

Wypiłem ok 7 litrów wody, 1,5L soku i kefir (:

Zdjęcia Wilka:
https://picasaweb.google.com/112049258709272112752/20120501Piotrkow#

Ślad z GPS'a, zaliczone gminy i swoje 2 zdjęcia dorzucę wieczorem :)

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl